Szwedzkie "SVT Sport" poinformowało, że żużlowiec w momencie zatrzymania miał 1,82 promila alkoholu we krwi. Teraz po raz pierwszy zabrał głos w sprawie tego, co wydarzyło się w lutym w dzielnicy Krylbo.
To nie pierwszy taki wybryk Lindbaecka. Podobna sytuacja miała miejsce w 2015 roku. - To, co zrobiłem jest niewybaczalne. Kiedy to się stało, to pomyślałem o wszystkim, co było możliwe. Oczywiście myślę o tym, jaką karę mogę otrzymać - mówi żużlowiec, który czeka na rozprawę, a daty jeszcze nie ustalono.
Za zawodnikiem, którego w przeszłości określano mianem następcy Tony'ego Rickardssona pobyt m.in. w ośrodku leczenia uzależnień alkoholowych. - To dwunastostopniowy program. Staram się uporządkować swoje życie. Chcę zrozumieć, na czym polega problem i uzyskać pomoc od innych ludzi. Do odzyskania zaufania ludzi jeszcze bardzo długa droga... - dodał zawodnik.
ZOBACZ WIDEO Czy Włókniarz jest tak słaby, jak w pierwszym meczu? "Na pewno stracili pewność siebie"
36-latek przyznał, że: - Zrozumiałem, co jest ze mną nie tak. Rozumiem, że miałem problemy z alkoholem.
Jak kluby zareagowały na to, że Lindbaeck popadł w kłopoty? Jego polski klub - Aforti Start Gniezno zawiesił zawodnika, ale z czasem dał mu drugą szansę i żużlowiec wystartował nawet w sparingu oraz meczu ligowym w Zielonej Górze. Masarna Avesta całkowicie rozwiązała z nim kontrakt, ale pod wpływem nacisku kibiców zdecydowano się przywrócić byłego uczestnika Grand Prix do swojego składu. Żadnej publicznej reakcji w tej sprawie nie zabrał duński klub - Region Varde Elitesport.
Czytaj także:
Pedersen podejrzewał Janowskiego o oszustwo
Zbyt niskie wyroki dla pijanych kierowców?