Lewis Hamilton rządzi F1? Brytyjczyk i Mercedes dopięli swego

Zdjęcie okładkowe artykułu: Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: Lewis Hamilton
Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: Lewis Hamilton
zdjęcie autora artykułu

Czy odwołanie dyrektora wyścigowego F1 to przyznanie się do błędu? Czy tą decyzją dano paliwo do działania stronnikom Lewisa Hamiltona? Jedno jest pewne. FIA ugięła się pod presją swojej gwiazdy i Mercedesa, co nie wróży dobrze przyszłości F1.

- Nie mogę dać gwarancji, że Lewis będzie kontynuować karierę w F1 - mówił jeszcze w grudniu Toto Wolff, pytany przez brytyjskich dziennikarzy o przyszłość Lewisa Hamiltona. Brytyjczyk miał mocno przeżywać utratę tytułu mistrzowskiego w Formule 1, zaraz po wyścigu o GP Abu Zabi mówił o "zmanipulowaniu" wyników.

Kilka tygodni później brytyjskie media informowały, że Mercedes i Hamilton żądają dymisji Michaela Masiego ze stanowiska dyrektora wyścigowego F1. Miał to być warunek sine qua non. W zamian za rezygnację z procesu sądowego, FIA miała obiecać niemieckiej ekipie i siedmiokrotnemu mistrzowi świata, że do zwolnienia Australijczyka dojdzie. Dlatego też czwartkowa decyzja nie była szokiem dla dobrze zorientowanych.

Czy jednak Masi musiał stracić stanowisko? - Wykonywał dobrą robotę - mówił jeszcze parę dni temu Sebastian Vettel. - Mam ogromny szacunek do tego, co zrobił - stwierdził z kolei Charles Leclerc, a Daniel Ricciardo zaapelował, by skończyć z atakowaniem jego rodaka. - Każdy powinien zmienić bieg na niższy - mówił kierowca McLarena.

ZOBACZ WIDEO: Jego zjazd robi ogromne wrażenie. Zareagował znany aktor

System nie pomógł Masiemu

- Michael popełnił błędy, ale system mu nie pomógł - stwierdził w Sky Sports były kierowca F1 i ekspert telewizyjny, Karun Chandhok. Odwołanie dyrektora wyścigowego jest wskazaniem kozła ofiarnego. Rodzi przy tym nowe problemy i niekonieczne rozwiązuje te, które do tej pory trapiły królową motorsportu.

Jak słusznie zauważył Ben Nagle z "The Mail", skoro Masiego odwołano, to najwidoczniej uznano, że ten popełnił błędy i wpłynął w ten sposób na wyniki sezonu 2021. Stąd już jesteśmy o krok od tego, by Brytyjczycy zaczęli się domagać odebrania tytułu Verstappenowi. Do tego oczywiście nie dojdzie, ale fani Hamiltona i on sam uznawać się będą za moralnego zwycięzcę minionej kampanii.

Odwołanie Masiego stworzyło też niebezpieczny precedens. W padoku F1 nikt nie ma wątpliwości, że Hamilton i Mercedes w wewnętrznych rozmowach naciskali w tej sprawie. Jeśli następcy Australijczyka znów wystąpią przeciwko niemieckiej ekipie, to ta ponownie będzie domagać się zmian? Skoro raz się udało, to uda się ponownie?

Toto Wolff naciskał na odwołanie Michaela Masiego
Toto Wolff naciskał na odwołanie Michaela Masiego

W całej dyskusji o wydarzeniach z GP Abu Zabi zapomina się, że Red Bull Racing i Mercedes ponoszą identyczną odpowiedzialność za umieszczenie Masiego w niezbyt komfortowej sytuacji. To nie tylko przedstawiciele "czerwonych byków" raz za razem łączyli się z Australijczykiem podczas wyścigów F1, kwestionując decyzje sędziów. Robiło to również kierownictwo Mercedesa. Być może nawet częściej niż ich konkurencja z Milton Keynes, krytykując agresywny styl jazdy Verstappena.

Szalone ostatnie okrążenie GP Abu Zabi i decyzja o oddublowaniu części kierowców sprawiła, że pomija się wcześniejszą rozmowę Wolffa z Masim. Miała ona miejsce kilka minut wcześniej, gdy na torze zatrzymał się Antonio Giovinazzi. - Michael, tylko nie samochód bezpieczeństwa - błagał Austriak, będąc świadomym, jakie mogłoby to mieć konsekwencje dla wyścigu i tytułu mistrzowskiego.

Czy te zmiany wystarczą?

Kibice mogli słyszeć kluczowe rozmowy zespołów z Masim, bo w sezonie 2021 postanowiono odtajnić połączenia i prezentować je podczas transmisji telewizyjnych. To nie Australijczyk stał za tą decyzją, a bez wątpienia przyczyniła się ona do jego późniejszych problemów. M.in. to miał na myśli Chandhok, mówiąc w Sky Sports o systemie, który nie pomógł Australijczykowi.

Od sezonu 2022 obowiązki dyrektora wyścigu pełnić będą Eduardo Freitas i Niels Wittich, co wcale nie daje gwarancji, że kontrowersji wokół decyzji sędziowskich będzie mniej. Mają oni ogromne doświadczenie, ale w innych seriach wyścigowych niż F1. Tymczasem realia WEC i DTM, z których wywodzą się Freitas i Wittich, są zupełnie inne.

Chociażby Robert Kubica, ścigając się w DTM w sezonie 2020, zwracał uwagę na to, że kierowcom w tej serii pozwala się na znacznie więcej, bo samochody nie są tak kruche jak bolidy F1. Można sobie tylko wyobrazić, w jaką furię wpadłby Wolff, gdyby Verstappen zaczął wypychać Hamiltona poza tor, w stylu znanym z DTM. Obserwujący na co dzień wyścigi długodystansowe też mogliby podać szereg decyzji, które wzbudzały kontrowersje, a podejmowano je ze względu na "wyższe dobro" albo "atrakcyjność widowiska".

Wprawdzie Freitasowi i Wittichowi pomagać będzie Herbie Blash, który wcześniej przez lata pracował u boku nieodżałowanego Charliego Whitinga, ale nie wiadomo czy Brytyjczykowi uda się stworzyć taką harmonię, jak w przypadku swojego wieloletniego przyjaciela. W F1 nieraz żartowano, że Blash i Whiting myślą i mówią identycznie.

Zmiany w dobrą stronę

Wszyscy po GP Abu Zabi zgadzali się z jednym - dyrektor wyścigowy F1 ma na swojej głowie zbyt wiele obowiązków. Gdy dochodzi do jakiegoś wypadku, z jednej strony musi analizować powtórki wideo zdarzenia i oceniać zachowanie kierowców, a równocześnie doglądać spraw związanych z wyjazdem samochodu bezpieczeństwa, czyszczeniem toru, czy obecnością funkcyjnych na nitce wyścigowej.

Dlatego utworzenie wirtualnej dyrekcji wyścigowej, czegoś na wzór systemu VAR w piłce nożnej, to krok w dobrą stronę. Od teraz w biurach FIA pracować będą specjaliści, którzy zdejmą nieco ciężarów z barków duetu Freitas-Wittich. Trzeba mieć jednak świadomość, że F1 to nie piłka nożna. W futbolu, w przypadku krytycznej decyzji, analiza VAR potrafi trwać kilka minut i gra jest przerywana. W królowej motorsportu nikt nie zatrzyma kierowców. Praca pod presją czasu nadal będzie tam obecna.

Wydarzenia z GP Abu Zabi były konsekwencją ostrej walki o tytuł
Wydarzenia z GP Abu Zabi były konsekwencją ostrej walki o tytuł

W tej sytuacji rodzi się pytanie, czy Masi nie mógł pozostać na stanowisku? Czy mając wsparcie wirtualnej dyrekcji wyścigowej i przy zakazie prezentowania rozmów z zespołami podczas transmisji telewizyjnych, uniknąłby błędów? Wielu zapomina, że Australijczyk funkcję objął nagle, po niespodziewanej śmierci Whitinga na początku 2019 roku i odniósł też szereg sukcesów.

Whiting rządził F1 przez ponad dwie dekady i nie planował jeszcze emerytury. Masi został od razu rzucony na głęboką wodę. Przy okazji GP Abu Zabi nabrał wody, ale najprawdopodobniej podobny los spotkałby każdą inną osobę na tym stanowisku. Niezależnie od nazwiska dyrektora wyścigowego, szefowie Red Bulla i Mercedesa telefonowaliby do niego co sekundę, bo wynikało to z tak zaciętej i ostrej walki o tytuł w sezonie 2021.

Masi stracił stanowisko, bo znalazł się w złym miejscu o niewłaściwej porze. Australijczyk ma otrzymać propozycję dalszej pracy w FIA, ale już w innej roli. Nie wiadomo jednak, czy ją przyjmie. W świecie F1 wydaje się być spalony. Światowa federacja postanowiła stracić jego głowę dla wyższego dobra i uspokojenia swojej największej gwiazdy.

Czytaj także: Grożono mu śmiercią. Otrzymał wsparcie Williamsa Czy dyrektor wyścigowy musiał stracić posadę?

Źródło artykułu:
Czy Michael Masi słusznie stracił stanowisko dyrektora wyścigowego F1?
Tak
Nie
Zagłosuj, aby zobaczyć wyniki
Trwa ładowanie...
Komentarze (3)
avatar
Jack
18.02.2022
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
F1 bez Hamiltona sobie poradzi. Hamilton bez F1 znajdzie sobie coś innego do narzekania. I wszyscy będą zadowoleni.  
avatar
AntyOne_Shoot
18.02.2022
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
To będzie kompromitujący sezon dla tego cwaniaczka i oszusta, a także gwóźdź do trumny i koniec kariery. Papierowy mistrz to największy negatywny bohater w F1.  
avatar
arekreda
18.02.2022
Zgłoś do moderacji
4
1
Odpowiedz
dopięli swego, teraz nawet ja nie dojadą to i tak zdobędą komplet punktów. Kasa robi swoje. Czytaj całość