Robert Tomaszek podtrzymał swoją passę w "Świętej Wojnie"

Trzy mecze i trzy zwycięstwa - taki bilans ma Robert Tomaszek w meczach okrzykniętych w Polsce, jako "Święta Wojna", czyli pojedynkach Anwilu ze Śląskiem. - Ta wygrana na pewno naładuje nas przed kolejnym meczem - mówi kapitan włocławian.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Anwil Włocławek pokonał Śląsk Wrocław w niedzielę w szlagierze 7. kolejki Tauron Basket Ligi. Zawodnicy Igora Milicicia wygrali zatem po raz piąty w sezonie i dzięki temu nadal trzymają się blisko ścisłej czołówki TBL. Polski Cukier Toruń, Asseco Gdynia i Polfarmex Kutno wyprzedzają włocławian dzięki jednemu meczowi rozegranemu więcej.

- Uczucie i radość po zwycięstwie jest takie samo, jak po każdym innym spotkaniu. Cieszę się bardzo, że wygraliśmy ten mecz, bo był on dla nas bardzo istotny. Wiele drużyn miało przed tą kolejką bilans 4-2, wiec gdybyśmy przegrali, to moglibyśmy spaść nawet na dalekie ósme miejsce - mówi jeden z bohaterów niedzielnego spotkania, Robert Tomaszek.

Center Anwilu brał już udział w "Świętej Wojnie" w przeszłości, ale tylko w barwach Śląska Wrocław. Co ciekawe, w żadnym z tych meczów nie przegrał. - Mówiłem o tym, że chcę podtrzymać dobrą passę i to się udało - dodaje kapitan zespołu.

Statystycznie Tomaszek wypadł przeciętnie (sześć punktów w 17 minut), ale przecież nie o statystykę chodzi w przypadku gry doświadczonego środkowego. 34-latek to prawdziwy kapitan drużyny, który nie obniża poziomu swojego zaangażowania i chęci zwycięstwa nawet wówczas, gdy schodzi z parkietu.

W kluczowych momentach starcia ze Śląskiem to jednak on przebywał w grze, a nie Kervin Bristol i to właśnie on był autorem zagrań, które dały Anwilowi wygraną.

Na nieco ponad dwie minuty przed końcem czwartej kwarty Tomaszek trafił oba rzuty wolne przy stanie 74:71. W kolejnej akcji natomiast - wykorzystując złe podanie Brandona Heatha, 34-letni center wybił piłkę z rąk Jarvisowi Williamsowi, po czym podbił ją nad Heathem i pomknął w stronę kosza, kończąc akcje celnym lay-upem! Włocławianie wyszli na siedmiopunktowe prowadzenie, którego nie oddali już do końca spotkania.

- Czułem się wówczas o 20 kilo lżejszy i dobre kilka lat młodszy. Nie chciałem kończyć wsadem, bo to mogłoby być niebezpiecznie, ale najważniejsze, że zdobyłem punkty i wygraliśmy mecz. Dla mnie nie jest istotne czy rzucam dwa punkty czy więcej. Gdy Anwil wygrywa, mam poczucie dobrze spełnionego obowiązku - mówi zawodnik.

Czasu na rozpamiętywanie zwycięstwa Anwil nie miał jednak zbyt wiele. W poniedziałek zespół spotkał się na wieczornym treningu, a we wtorek - po porannych zajęciach - udał się w podróż do Szczecina. W środę włocławianie zmierzą się z King Wilkami Morskimi i jeśli wygrają, będą mieli taki sam bilans co wyżej wymienione trzy ekipy z czołówki tabeli.

- Zwycięstwo nad Śląśkiem na pewno naładuje nas przed kolejnym meczem. Czeka nas ciężkie spotkanie. Rywale ze Szczecina to wymagający przeciwnik, zresztą nigdzie w Polsce nie gra się łatwo na wyjazdach. Czeka nas długa podróż i trudny teren, ale na pewno będziemy walczyć. Od walki wszystko się zaczyna - dodaje Tomaszek.

Anwil pojechał do Szczecina bez Chamberlaina Oguchiego, natomiast w zespole King Wilków Morskich niepewny jest występ Korie Luciousa.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×