Kamil Piechucki: Musimy zbudować zawodników. Staram się ściągnąć z nich presję

- Byłem mocno zaskoczony tym, że trener Koziorowicz zrezygnował. Jak tak się już stało, to wiedziałem, że najlepiej będzie, gdy to ja przejmę drużynę. Uważam, że jestem w stanie podnieść tych zawodników - mówi trener Spójni Kamil Piechucki.

Karol Wasiek
Karol Wasiek
Kamil Piechucki Newspix / Grzegorz Radtke / Na zdjęciu: Kamil Piechucki
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Historia się powtarza. Znów w trakcie rozgrywek z roli asystenta przechodzi pan na stanowisko pierwszego trenera. Jak teraz wyglądała ta zmiana? Dłużej się pan zastanawiał?

Kamil Piechucki, trener Spójni Stargard: Było mi łatwiej przejęć tę drużynę, bo wiedziałem, z kim i z czym mam do czynienia. Wiem, że klub, w sytuacji awaryjnej, zrobi wszystko, żeby wzmocnić drużynę. Mam więc możliwość ruchów na rynku transferowym. W Krośnie takiej możliwości nie miałem. Odeszli zawodnicy, a nikt nowy się nie pojawił. Trudno więc porównać te sytuacje.

Jak dużym problemem jest kontuzja Piotra Pamuły?

Kontuzja jest wpisana w ten zawód. Niestety nam się to przytrafiło, ale nie spuszczamy głów. Mamy 11 zawodników i ich rolą jest zastąpić Piotrka. Liczymy na niego za jakiś czas. Mam nadzieję, że pomoże nam w walce o utrzymanie.

ZOBACZ WIDEO Fabiański przerwał hegemonię Lewandowskiego. "Wynik rozczarowania. To był fatalny rok"

Ktoś dołączy do Spójni?

Rozglądamy się na rynku. Sytuacja jest dynamiczna. Na razie staramy się odbudować tych zawodników, których mamy w drużynie. Nie jest tajemnicą, że nie mam takiego "topora" pod koszem.

Norbertas Giga taki nie jest.

To prawda, ale w tych dwóch ostatnich meczach pokazał, że potrafi zagrać pod koszem. Musimy wszystko dokładnie przemyśleć, bo koszt pozyskania następnego gracza zagranicznego wiąże się z wpłaceniem 30 tys. złotych na licencję do ligi. Nie możemy działać na hurra.

Jak za pomocą czarodziejskiej różdżki odmienił pan grę Spójni, która jeszcze 20 stycznia została rozbita przez King Szczecin (62:91). Później wygrała z Treflem i toczyła zaciętą walkę z Polskim Cukrem Toruń. Co pan takiego zmienił?

Widzę inne role i inne sytuacje rzutowe dla naszych zawodników. Mam nadzieję, że będą to trafne decyzje, za które ja biorę pełną odpowiedzialność. Za każdym razem informuję o tym koszykarzy, ściągając w ten sposób presję z nich.

Słyszałem, że zmianie uległa intensywność pracy na treningach.

Zawodnicy muszą mieć warunki meczowe na treningu. Staram się to robić. U mnie każdy trening jest nagrywany na wideo. Później dokładnie wszystko analizuję, czy sam nie popełniłem jakiegoś błędu. Jestem w stanie na bieżąco udoskonalać jednostki treningowe.

Zobacz także: "Almeidę wszyscy znają, Czyż jest tajemnicą" - kapitan Anwilu komentuje zmiany w składzie

Z Treflem mieliście 26 asyst, z Polskim Cukrem 17. Wcześniej takie wyniki rzadko miały miejsce. Czy drużyna z Anthonym Hickey'em nie była zbyt jednowymiarowa?

Z Anthonym graliśmy zupełnie inaczej. Były inne zagrywki. Bardzo go szanuję, był jednym z pierwszych, który pogratulował mi posady pierwszego trenera. Mogę o nim mówić tylko w samych superlatywach, ale jego już z nami nie ma. To jest zamknięty rozdział. Teraz mamy Roda, Dawida, Shane'a. Musimy ich zbudować. Bo to oni muszą zapewnić nam utrzymanie w lidze. Nie wymienimy przecież całego składu.

W czym tkwił problem?

Być może był jakiś problem mentalny, ale też nie chciałbym zdradzać wszystkich szczegółów. Na pewno mam lepszy poziom komunikacji z zawodnikami. Jest mi łatwiej coś wytłumaczyć z pozycji pierwszego trenera niż z asystenta. Wszystko robię tak jak uważam. To ja muszę podejmować decyzje i brać za nie odpowiedzialność. Jako asystent nie mam takiego komfortu, a zarazem ryzyka.

To prawda, że na początku współpracy trener Koziorowicz korzystał z pana rad i podpowiedzi, a później został pan odsunięty na boczny tor?

Na pewno jako asystent miałem mniej do powiedzenia, ale teraz to już historia. Staram się nie żyć tym, co było. Skupiam się na pracy i tym, jak pomóc chłopakom. Przyznam że byłem mocno zaskoczony tym, że trener Koziorowicz zrezygnował. Jak tak się już stało, to wiedziałem, że najlepiej będzie, gdy to ja przejmę drużynę.

Czytaj także: "Powrót Króla do Anwilu" - szaleństwo we Włocławku

Dlaczego?

Bo jestem w stanie podnieść tych zawodników. Tak jak mówiłem wcześniej, ściągam z nich presję za każdym razem. Poza tym - jestem z tego miasta, bardzo zależy mi na tym klubie. Wydaje mi się, że osoba z zewnątrz nie miałaby aż takiej motywacji.

Czego pana nauczyła praca w Krośnie?

Tego, że ciężko się pracuje, gdy nie ma możliwości wykonania ruchu na rynku transferowym. Tamten sezon był o tyle dziwny, że w trakcie rozgrywek wycofali się Czarni Słupsk i tym samym drużyny z dołu tabeli zapewniły sobie utrzymanie. Zobaczyłem wtedy, że prezesom klubu przestało zależeć. Nie interesowały ich wyniki czy rozwój sportowy. Wkroczył biznes. Na dodatek była sytuacja, że dwóch zawodników chciało odejść, ale nie zostali puszczeni, więc trudno było ich zmotywować do pracy. Nie będą przecież rzucać się w przepaść za klub, których ich teoretycznie zablokował.


Zobacz inne teksty autora

Czy Spójnia Stargard utrzyma się w Energa Basket Lidze?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×