Marcin Woźniak: Nie palę za sobą mostów [WYWIAD]

Materiały prasowe / Andrzej Romański / Energa Basket Liga / Na zdjęciu: Marcin Woźniak
Materiały prasowe / Andrzej Romański / Energa Basket Liga / Na zdjęciu: Marcin Woźniak

Marcin Woźniak po 15 latach pracy zamienił Włocławek na Bydgoszcz. - To była trudna decyzja. Nie mam nic do klubu, rozstaliśmy się w zgodzie. Astoria? To powiew świeżości - mówi nam 40-letni trener.

[b]

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Jak wrażenia z pierwszych tygodni pracy w Bydgoszczy? [/b]

Marcin Woźniak, asystent Artura Gronka w Enea Abramczyk Astorii i Mike'a Taylora w reprezentacji Polski: Bardzo dobrze! Zostałem świetnie przyjęty przez prezesa Dzedzeja, trenera Gronka i wszystkich pracowników. Oczywiście, ja też przychodziłem tutaj z otwartą głową i pozytywnym nastawieniem. To na pewno pomaga. Świetnie mi się współpracuje z pierwszym trenerem, Grzegorzem Skibą i całym sztabem szkoleniowym. Jest dużo pracy na i poza boiskiem. Trener Gronek mocno zwraca uwagę na element przygotowania do treningu i meczu. Później z tego korzysta.

Za co jest pan konkretnie odpowiedzialny?

To są podobne elementy, za które byłem odpowiedzialny we Włocławku. Scouting, czyli rozpracowanie drużyn przeciwnych w kontekście gry w obronie i w ataku, choć tutaj zaznaczę, że dzielimy się pracą z trenerem Skibą. Do tego dochodzą analizy meczów, ale też treningów. Każda jednostka treningowa jest nagrywana i analizowana, ale to też znałem już z pracy w Anwilu. Dlatego - tak jak wcześniej mówiłem - tej pracy pozaboiskowej jest bardzo dużo. Zostajemy po każdym treningu, oglądamy i analizujemy poszczególne ruchy i zagrania zawodników. Praca wre, ale to jest dokładnie taka praca, którą lubię.

ZOBACZ WIDEO: Państwowa Komisja ds. pedofilii wysłała zapytanie do prokuratury ws. postępowania dotyczącego afery w szkole sportowej

Pan brał czynny udział w procesie budowania składu?

Tak. Trener Gronek zlecał asystentom konkretne zadania. Wspólnie z Grzegorzem Skibą oglądaliśmy zawodników, też - za pomocą kontaktów w środowisku - wyszukiwałem koszykarzy. Cały czas między nami była komunikacja, dyskutowaliśmy na temat różnych pomysłów. Ale na samym końcu to oczywiście główny trener podejmuje ostateczną decyzję.

Czym się kierowaliście? Co chcieliście zbudować?

Drużynę. Nie chcieliśmy indywidualności, które będą przede wszystkim patrzeć na swoje statystyki i wygrywać mecze "w pojedynkę". Enea Abramczyk Astoria opiera się na grze zespołowej w ataku i w obronie. W każdym spotkaniu kto inny może pełnić rolę lidera - mówię tutaj o zdobywaniu punktów. Ma to się rozkładać na wielu zawodników.

To element wyciągnięcia wniosków z zeszłego sezonu, gdy pracował pan w Anwilu Włocławek?

Nie ma co ukrywać, że każdy bazuje na tym, co sam doświadczył w przeszłości. Wnioski trzeba wyciągać z tego, co robiło się źle. Ja też to zrobiłem. Byłem częścią całej machiny, pomagałem trenerowi Mihevcowi, ale to do niego należało ostatnie słowo, tak jak teraz do trenera Gronka. I myślę, że każdy główny trener dokładnie tak pracuje. Zbiera wszystkie informacje, słucha sugestii, a na koniec musi podjąć decyzję. Wiem, bo przecież sam miałem okazję sam zmierzyć się z tym tematem, gdy objąłem ekipę w październiku i potrzeba było przebudować zespół. Jeżeli będę miał jeszcze kiedyś możliwość zbudowania drużyny...

To?

Wtedy na pewno wrócę pamięcią do minionych sezonów i nie popełnię tych błędów z przeszłości.

Czyli?

Na pewno musiałbym wykazać się większą cierpliwością. W przeszłości było podjętych za dużo pochopnych i szybkich decyzji. Musiałbym to w przyszłości na pewno zmienić. I jeszcze jedna ważna rzecz: więcej zaufania do siebie, a nie do osób trzecich.

Trudno było odejść z Włocławka?

Tak. Skłamałbym, gdybym powiedział inaczej. Spędziłem we Włocławku dwanaście sezonów w koszykówce seniorskiej, do tego trzy lata pracy w młodzieżowych strukturach. Było ciężko odejść, ale ten ostatni sezon, który - mówiąc najdelikatniej - łatwy nie był, pomógł mi podjąć taką decyzję. Nie żałuję jej. Cieszę się, że mogę pracować z trenerem Arturem Gronkiem.

To on wyciągnął rękę czy to pan szukał pracy?

To zbiegło się w tym samym czasie. Wszyscy wiedzą, że wspólnie pracujemy w kadrze Polski, trener Gronek wiedział, jaka jest moja sytuacja klubowa. Zaproponował mi pracę. Dał mi trochę czasu do namysłu, ale prawdę mówiąc długo się nie zastanawiałem. Czułem, że to dobra opcja dla mnie.

W kadrze jesteście na jednym poziomie, pracujecie jako asystenci, a w Enea Astorii bossem jest Artur Gronek. To panu przeszkadza?

Nigdy nie miałem z tym problemów. Znam swoje miejsce w szeregu. W Bydgoszczy jestem asystentem trenera Gronka i umiem się dopasować do swojej roli w 100 procentach. Jeżeli miałbym z tym problem, to nie wziąłbym tej oferty. Szanuję trenera Gronka, który ma ogromną wiedzę, wie, jak wykorzystać zawodników i ludzi ze swojego sztabu szkoleniowego.

Mógł pan zostać we Włocławku?

Kontrakt mi się skończył, nikt ze mną nie rozmawiał, więc... nie mam zielonego pojęcia. Nikt nie podjął rozmów, a nawet słyszałem takie głosy dookoła, że może niekoniecznie ktoś chce bym został w klubie. Podjąłem decyzję o odejściu i jej nie żałuję.

Rozstajecie się mimo wszystko w zgodzie?

Tak. Ze wszystkimi w organizacji "KK Włocławek" żyję w dobrych relacjach, począwszy od prezesa Lewandowskiego, a kończąc na pani, która odpowiada za sprzęt. Jestem z nimi w stałym kontakcie.

Pan nie lubi palić za sobą mostów?

Nie lubię. Jestem takim człowiekiem, że wolę łączyć a nie dzielić. Ze wszystkimi trenerami, z którymi współpracowałem, mam dobre relacje, z każdym z nich jestem w kontakcie. Dlatego powtarzam: nie mam nic do klubu, rozstaliśmy się w zgodzie. Oczywiście, w pewnym sensie była to dla mnie trudna decyzja. Jestem włocławianinem, pracowałem w tym klubie ponad dekadę, ale… ja już o tym mówiłem wcześniej. Nic nowego przecież nie powiem. Jestem częścią Enei Abramczyk Astorii Bydgoszcz i daję wszystko, co mam dla tego klubu.

Ostatni sezon długo się panu śnił po nocach?

Śnił się w trakcie sezonu. Teraz już nie. Byłem na kadrze i tam musiałem szybko wyprzeć to z głowy, by skupić się na pracy i obowiązkach. Później od razu przyjechałem na okres przygotowawczy w Bydgoszczy, więc tak naprawdę nie było czasu na rozpamiętywanie. Oczywiście pod względem emocjonalnym. Bo swoje wnioski wyciągnąłem.

A z perspektywy czasu żałuje pan, że podjął się pracy na stanowisku pierwszego trenera w poprzednim sezonie?

Nie żałuję tego, że wziąłem tę pracę. Gdybym miał zrobić to jeszcze raz, postąpiłbym tak samo. Chciałem pomóc klubowi. Żałuję czego innego.

Czego?

Podjętych decyzji w trakcie pracy na stanowisku pierwszego trenera. Teraz do wielu rzeczy podszedłbym z większą cierpliwością i rozwagą. Brakowało - co miało miejsce też kilka lat wstecz - takiej koszykarskiej atmosfery do pracy. Wszyscy doskonale wiemy, jakie były okoliczności pracy w sezonie 2014/2015 i w minionych rozgrywkach. Problemy ze składem, dużo zmian. To nie służy pracy na odpowiednim poziomie.

Marcin Woźniak był gotowy na to wyzwanie?

Wiem, do czego chce pan nawiązać. Do mojej wypowiedzi na konferencji prasowej po meczu z Legią Warszawa, gdy na jedno z pytań odpowiedziałem: "Tak, jestem gotowy". I na tamten moment byłem gotowy. Nie żałuję swoich słów.



Zobacz także:
"Nie skaczemy do pustego basenu". Prezes beniaminka PLK: Nie zagramy na kredyt!
Janusz Jasiński: W Falubazie brakuje ludzi z pasją i sercem. Nam mówi o relacjach miasto - Zastal [WYWIAD]
Anwil obrał inny kierunek. Nikt tak w PLK nie zrobił
Pół ligi go chciało! Kolenda mówi nam, że Trefl był najlepszą opcją [WYWIAD]

Źródło artykułu: