Kuba Cimoszko, dziennikarz WP SportoweFakty: Powiedział pan kiedyś, że "nigdy nie można się poddawać, bo nie znamy przyszłości". Trochę jakby przewidział pan swoje losy w Jagiellonii Białystok, gdzie na miejsce w pierwszym składzie pracował pan 1,5 roku, w międzyczasie pokonując różne problemy.
Jakub Wójcicki, obrońca Jagiellonii Białystok: Dobrze pan to określił. Nie ukrywam, że obecnie nadszedł taki okres, który mnie bardzo cieszy. Zagrałem 7 meczów z rzędu, czuję się dobrze fizycznie. W okresie przygotowawczym bardzo mocno pracowałem na tą formę, jej ciągły progres i myślę, że mogę być zadowolony. Na pewno są jeszcze jakieś mankamenty, ale ogólnie jest nieźle. Choć mam nadzieję, że najlepsze dopiero przede mną.
Niewątpliwie za panem już najgorsze, czyli nieprzyjemna kontuzja i jej konsekwencje.
Czytaj więcej: Pech nadal prześladuje Wójcickiego
Dokładnie. Jesienią ubiegłego roku naderwałem ścięgno Achillesa. Sporo czasu zajęło mi wyleczenie go, a na dodatek przez długi okres dokuczał jeszcze inny problem. Chodziło o to, że w trakcie rekonwalescencji przeciążyłem te same ścięgno w drugiej nodze. W efekcie wszystko ciągnęło się około pół roku. Najbardziej bolało jednak, że stało się to w momencie, gdy wywalczyłem sobie miejsce w pierwszym składzie i czułem, że forma ciągle idzie do przodu.
Pierwszy raz dopadły pana takie kłopoty w trakcie kariery?
Tak, to była w sumie moja pierwsza poważna kontuzja. Dotąd w każdym sezonie grałem praktycznie zawsze, a w Zawiszy miałem nawet sezon, gdy zagrałem we wszystkich meczach sezonu. Dlatego też było mi trudniej, bo to była dla mnie nowość i musiałem nauczyć się pewnych rzeczy. Najważniejsze jednak, że już jest "ok", chociaż tak naprawdę to wszystko znikło w stu procentach dopiero latem. Wtedy zacząłem czuć się swobodniej i myślę, że to widać obecnie.
ZOBACZ WIDEO Eliminacje Euro 2020. Polska - Austria. Fabiański tłumaczy styl kadry. "Chcemy być drużyną, która rozgrywa piłkę"
W Jagiellonii trafił pan na solidnych rywali na swojej pozycji: najpierw Łukasz Burliga, później Zoran Arsenić i ostatnio Andrej Kadlec. Jak to na pana oddziałuje?
Nigdy nie miałem problemu z tym, że muszę rywalizować z dobrymi zawodnikami, a jeszcze zazwyczaj było tak, że miałem z nimi dobry kontakt. Dodatkowo od każdego z nich można też się czegoś nauczyć. Na wszystkim zaś korzysta drużyna. Cały tydzień trzeba mocno pracować, by pokazać się trenerowi z jak najlepszej strony i przekonać go, że warto postawić właśnie na ciebie. Cieszę się, że póki co mi się to udaje.
Prawa obrona to pozycja, na której pan już zostanie?
Tego nie wiem, bo tych pozycji w Ekstraklasie przerobiłem już tyle... Jak tak pomyślę, to wychodzi na to, że nie grałem jeszcze tylko jako stoper i bramkarz. Niemniej zawsze miałem łatwość z adaptowaniem się w danym miejscu i realizowaniu założeń taktycznych. Wiem, że to plus dla mnie, bo futbol zmierza chyba właśnie w kierunku takiej uniwersalności i trenerom zależy, by mieć piłkarzy, którzy w razie potrzeby będą w stanie załatać daną dziurę. A dla mnie nie jest to straszna rzecz.
To zapytam inaczej: czy najlepiej czuje się pan z tyłu?
Nie ma co ukrywać, że przyzwyczaiłem się do tej pozycji. Grając tutaj mam zupełnie inne możliwości niż na skrzydle, gdzie jednak trzeba mieć bardzo dobrze opanowane rzeczy stricte ofensywne. A ja zdaję sobie sprawę, że w ostatnich latach zatraciłem w sobie trochę takich umiejętności, np. dobrą grę 1 na 1. Jednak tu też mam fajne możliwości w ataku: mogę się rozpędzić, obiec skrzydłowego i dać jakąś fajną asystę. A to zawsze cieszy.
Brakuje tylko goli.
Nie ukrywam, że dalej ciągnie mnie do przodu. Żałuję, że na razie nie wchodzę w pole karne przy stałych fragmentach gry, ale rozumiem to, iż chcemy mieć zabezpieczenie w postaci bocznego obrońcy, a Guilherme jest potrzebny do ich wykonywania. Wiem jednak, że ta piłka lubi mi spaść pod nogi, co widzieliśmy zresztą w letnich sparingach. Dlatego mam nadzieję, że jeszcze się zakręcę z przodu tak, iż coś strzelę.
Najlepiej w ostatniej akcji jak przystało na "patrona do spraw beznadziejnych", którym ochrzczono pana w Białymstoku.
Osobiście życzę każdemu piłkarzowi strzelenia zwycięskiej bramki w ostatniej minucie. Mecz się kończy, a emocje dalej buzują. Rewelacja! Ale obecnie nie ważne w jakim to będzie momencie, oby tylko pomagało drużynie.[b]
Póki co sporo pomaga współpraca bocznych obrońców ze skrzydłowymi, czyli pozycji mocno zmienionej po letnim oknie transferowym. Jak się panu gra z piłkarzami, którzy obecnie tam są?
[/b]Mi z każdym gra się dobrze. Tomas Prikryl jest po prostu bardzo dobrym zawodnikiem. Martin Kostal to piłkarz z wielkim potencjałem i czekamy tylko aż wystrzeli. Bartosz Bida ma duży talent, a Juan Camara przeszłość w Barcelonie i spore umiejętności. Mamy więc na tej pozycji bardzo dużo jakości i kto by nie wszedł to daje duże możliwości trenerowi. To jest najważniejsze.
[b]A odejście Arvydasa Novikovasa? Podobno nie tylko straciliście na nim sportowo, ale także jeśli chodzi o dobrą atmosferę w drużynie.
[/b]Nie było tak, że siadła atmosfera. "Arvi" był specyficznym człowiekiem, który potrafił rozbawić każdego i wszędzie, ale w życiu nie powiedziałbym, że zrobiło się gorzej pod tym względem. Zresztą pamiętajmy, że najbardziej te sprawy budują wyniki - jeśli one będą, to zawsze będzie świetnie.
[b]Na razie trudno narzekać, bo ostatnio odnieśliście 3 zwycięstwa z rzędu.
[/b]Wszystko idzie w dobrym kierunku. Podczas przerwy reprezentacyjnej mogliśmy trochę odpocząć, a później solidnie popracowaliśmy. Wracamy meczem z Legią Warszawa, na który wszyscy już niecierpliwie czekamy.
[b]NA NASTĘPNEJ STRONIE PRZECZYTASZ M. IN. O WIZYTACH WÓJCICKIEGO NA STADIONIE LEGII WARSZAWA, JEGO GRZE Z ROBERTEM LEWANDOWSKIM CZY TELEFONIE OD ZBIGNIEWA BOŃKA.
[nextpage]
Urodził się pan w Warszawie, więc nie można nie zapytać, na który stadion było panu bardziej po drodze?
[/b]Jak byłem mały, to tata często zabierał mnie na mecze Legii. Można go nawet nazwać takim zapalonym kibicem tego klubu. Swego czasu byłem jednak bliski trafienia do Polonii, która miała zespół Młodej Ekstraklasy i na pewno nie miałbym problemu, by tam grać.
[b]Zaczynał pan jednak karierę w Zniczu Pruszków i to akurat w czasie, gdy nadchodził najlepszy okres w jego historii. Z Robertem Lewandowskim nie zdążył pan jednak zagrać.
Czytaj także: W Jagiellonii jak na rollercoasterze (historia Wójcickiego)[/b]
Tak, bo gdy pojawił się w klubie to mnie już nie było. Ale miałem przyjemność grać z nim w juniorskich reprezentacjach Warszawy czy Mazowsza. Ciekawe jest to, że w tamtych czasach było tam kilku chłopaków, którzy wyglądali na bardziej utalentowanych, a jednak on pokazał, że to ciężką pracą połączoną z talentem można przenosić góry.
Przeskok z piłki juniorskiej do seniorskiej jest trudny?
Na pewno nie jest łatwo. Bywa tak, że ktoś się bardzo wyróżnia w swojej grupie, a nawet przerasta ją. W meczach juniorskich mija kilku rywali, strzela efektowne bramki, a przechodzi do seniorów i zderza się z bolesną rzeczywistością, bo już na pierwszych próbach jest kasowany przez silnego obrońcę. Nie każdy da sobie radę. Dlatego też ważne jest, by mieć alternatywy. Trzeba być gotowym na wszystko. Często radzę młodym piłkarzom, by nie zachłysnęli się pierwszymi zarobionymi pieniędzmi, a zamiast kupować np. drogie samochody inwestowali w siebie, co zawsze może zaprocentować. Nawet jeśli nie przyda się w najbliższej przyszłości, to może dać efekty po zakończeniu kariery.
[b]ZOBACZ WIDEO Ronaldo o transferach do Valladolid: Musiałbym sprzedać klub, żeby móc kupić Piątka albo Lewandowskiego
[/b]
Pan nie olewał nauki jak wielu młodych piłkarzy, skończył studia i był gotowy na życie poza futbolem.
Szczerze przyznam, że będąc młodszym w ogóle nie zakładałem, iż futbol będzie moim sposobem na życie. Robiłem to z pasji, miłości. Najlepiej widać to po tym, że grając w niższych ligach - i zarazem pracując - potrafiłem jeździć na jakieś dodatkowe mecze: ligi szóstek, siódemek, jakieś rozgrywki biznesowe. Tak wyglądał mój cały tydzień. Zresztą dziś uważam, że ta pasja sporo pomogła mi później.
W sumie jako jeden z niewielu piłkarzy w Polsce może pan powiedzieć, że grał już wszędzie.
Tak, przeszedłem przez wszystkie ligi w Polsce. Zaczynałem jeszcze w Klasie C w okręgu mazowieckim, później była Klasa B i dalej okręgówka oraz MLS, czyli Mazowiecka Liga Seniorów. Następnie IV liga, III, II i I. Obecnie jest Ekstraklasa i mam nadzieję, że tak będzie jak najdłużej. Choć czasem kibice ją wyśmiewają, to wcale nie jest tu łatwo się dostać, a także utrzymać.
Gdyby miał pan powiedzieć czego najbardziej nauczyła pana droga do obecnego miejsca, to co by to było?
Na pewno ważną sprawą jest szacunek do pieniądza. Ja w niższych ligach normalnie pracowałem, m. in. w firmie samochodowej jako magazynier, a do tego studiowałem. Ponadto tam fajne jest to, że wszyscy mają zupełnie inne podejście. Często odwiedzam swoich kolegów i widać, że traktują piłkę na zasadzie hobby, które daje im sporo radości. Oni cały tydzień robią wszystko czekając na mecz, potrafią realizować swoją pasję nawet porzucając jakieś obowiązki domowe czy zaniedbując rodzinę. Widać u nich taką prawdziwą, czystą miłość do futbolu.
Niższe ligi mają też inne swoje uroki. Sam miałem kiedyś epizod gry w Klasie B i pamiętam jak w jednej z mniejszych miejscowości za szatnie robił... namiot 6-osobowy. Domyślam się, że pan takich sytuacji widział multum.
Rzeczywiście, wiele ciekawych rzeczy tam się dzieje i to jest na pewno warte zapamiętania. Bywało, że przyjeżdżaliśmy do jakiegoś mniejszego miasteczka czy wsi i trzeba było przebierać się na szybko w samochodach, a o żadnym prysznicu nie było mowy. Do dziś wspominam też moment, gdy zajechaliśmy na pewne boisko i zobaczyliśmy traktor, który ciągnął stary wagon kolejowy. Po co? Okazało się, że dla sędziów nie starczyło miejsca w pomieszczeniach klubu i wymyślono takie zastępstwo szatni. To wszystko nauczyło mnie jednak doceniać co mam obecnie, w jakim miejscu jestem.
Gdybym zaś zapytał pana o moment zwrotny, najważniejszy dla obecnej kariery?
Trudno mi to jednoznacznie wskazać, ale wydaje się, że takim kluczowym było przejście do Nadarzyna. Wylądowałem w końcu w III lidze, później graliśmy nawet w barażu o awans do II. To była dobra drużyna, dzięki czemu było łatwiej się pokazać. Na dodatek tam przyjeżdżało już sporo skautów. Ponadto na tym poziomie wszyscy się znają, a trenerzy często polecają sobie zawodników. Zresztą to po tym czasie dostałem zaproszenie na testy do Lechii Gdańsk, gdzie byłem bardzo długo. Coś nie wyszło, ale trafiłem do Zawiszy Bydgoszcz, gdzie wszystko niezwykle przyspieszyło.
Wcześniej odebrał pan jednak telefon od Zbigniewa Bońka.
Fajna sprawa, nie ma co ukrywać. Szczególnie, że byłem wtedy trzecioligowym piłkarzem, bardzo dalekim od poważnej piłki, a to był przecież telefon od człowieka -legendy. Cieszyłem się kiedy mówił, że przy moim transferze wszystko uda się załatwić, bo nie było postaw żeby mu nie wierzyć.
W Bydgoszczy spędził pan najwięcej czasu w trakcie dotychczasowej kariery.
Świetnie się tam czułem, doskonale wspominam to miasto oraz Zawiszę. Jedynie szkoda końca tej przygody, bo na pewno nie tak powinno to się potoczyć. Myślę, że teraz inaczej byśmy rozwiązali ten spór klubu z kibicami, bo z perspektywy czasu patrzę trochę szerzej na tą całą sytuację i żałuję, że to wszystko tak się rozegrało. Niemniej ogólnie ten czas będzie mi się kojarzyć pozytywnie do końca moich dni. Chwilę przed podpisaniem tam kontraktu wziąłem bowiem ślub, zacząłem samodzielnie mieszkać z żoną i tak naprawdę nauczyliśmy się tam życia. Tam też urodził się mój syn i zaliczyłem takie prawdziwe wejście w dorosłość.
Damian Węglarz mówił mi w wywiadzie, że jemu narodziny syna dały pozytywnego kopa do dalszej pracy na treningach. W pana przypadku było podobnie?
Na pewno dziecko przewraca życie do góry nogami, co zresztą wie każdy rodzic. Ale też właśnie jeszcze bardziej napędza, bo chcesz zapewnić rodzinie jak najlepszy byt, a wiesz, iż w tym pomoże tylko ciężka praca. Ja z perspektywy czasu mogę w stu procentach stwierdzić, że narodziny mojego syna zmieniły mnie mocno jako człowieka: wyciszyły, uspokoiły. A każdemu coś takiego się przydaje w pewnym momencie życia.
W mediach też pana niewiele widać, nie udziela pan zbyt wielu wywiadów.
Ja się wyłączam z tego świata i dlatego generalnie niewiele się w nim udzielam. Jak już ktoś dzwoni i widzę, że mocno mu zależy to nie odmawiam wypowiedzi, ale zdecydowanie wolę trzymać się z boku.
NA NASTĘPNEJ STRONIE PRZECZYTASZ M. IN. O TYM JAK NIEWIELE ZABRAKŁO, BY WÓJCICKI ZAGRAŁ W REPREZENTACJI POLSKI I TRAFIŁ DO BUNDESLIGI.[nextpage]
Pamięta pan swój debiut w PKO Ekstraklasie?
Oczywiście! Pamiętam szczególnie to, że było wtedy bardzo gorąco, chyba z 40 stopni Celsjusza. A Zawisza grał u siebie z Jagiellonią, przegraliśmy 0:1.
Złe dobrego początki, bo sezon zakończył pan wtedy zdobyciem Pucharu Polski - największym sukcesem w dotychczasowej karierze.
Cóż, to był fantastyczny czas dla wszystkich ludzi związanych z Zawiszą. Już przy tym powrocie do Ekstraklasy była ogromna euforia, a ten pierwszy finał Pucharu Polski na Stadionie Narodowym to takie wspomnienia, których po prostu życzę każdemu. Odśpiewanie Mazurka Dąbrowskiego z 40 tysiącami widzów na trybunach, gra na ich oczach... w takich momentach można się poczuć jak prawdziwy piłkarz. A przecież możliwości na to są tylko dwie: gra w finale tych rozgrywek lub w reprezentacji.
Debiut w niej to wciąż pana niespełnione marzenie. Choć był czas, że było bardzo blisko.
Dwukrotnie. Raz znalazłem się już nawet na liście rezerwowej kadry złożonej z ligowców, ale bardziej żałuję innego momentu. To było za kadencji Adama Nawałki w czerwcu 2015 roku (przed meczem towarzyskim z Grecją - przyp. red.). Łukasz Piszczek i Paweł Olkowski mieli kontuzje, więc zamiast nich powołano Łukasza Brozia i Tomka Kędziorę. Ten pierwszy na życzenie Henniga Berga (wówczas trener Legii Warszawa - przyp. red.) został jednak skreślony, a drugi natychmiast złapał uraz. Miałem wtedy dużą nadzieję, że dostanę wymarzoną szansę, ale ostatecznie na prawej obronie zagrał Thiago Cionek.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Co dalej z Błaszczykowskim w kadrze? "Powinien podjąć męską decyzję"
To był czas, gdy odchodził pan z Zawiszy i mógł przebierać w ofertach.
Rzeczywiście, propozycji było naprawdę sporo. Długo czekałem z ostateczną decyzją, bo był temat gry w czołowym zespole z 2. Bundesligi, który ostatecznie nawet awansował. Niestety, nie byłem ich numerem 1 na liście życzeń, a że udało im się ściągnąć tego najbardziej pożądanego, to przeszło mi to koło nosa. Ale nadal ofert mieliśmy sporo i staraliśmy się wybrać rozsądnie. Chyba tak też zrobiliśmy, bo mój czas w Cracovii mogę ocenić raczej jako udany. Szczególnie ten pierwszy sezon, gdy graliśmy atrakcyjną piłkę i do podium zabrakło bardzo niewiele. Wtedy wszystko wyglądało fajnie. Później zaś nasi liderzy zaliczyli obniżkę formy, a do tego odeszli Deniss Rakels i Bartosz Kapustka, którzy ciągnęli zespół i w efekcie ledwo wybroniliśmy się przed spadkiem. A tego nikt się nie spodziewał.
Podobnie jak pana odejścia w niezbyt przyjemnych okolicznościach.
Czytaj więcej: Probierz rozpoczyna kolejną rewolucję w Cracovii
Zawsze starałem się podchodzić sumiennie do swoich obowiązków, wykonywać swoją pracę dobrze i... Cóż, nie ma co wracać do przeszłości. Tak się to potoczyło, a ja nie mam do nikogo pretensji. Pamiętajmy, że taka jest piłka nożna: teraz ja jestem gdzieś indziej, za chwilę ktoś inny może być gdzieś indziej. Tak to funkcjonuje, nie można się zbytnio przywiązywać do miejsc, bo tu wszystko zmienia się z dnia na dzień.
Nie ma pan żalu do Michała Probierza?
Nie, zdecydowanie. Nadal mam normalne stosunki z trenerem, mieliśmy już przyjemność się spotkać po tamtych wydarzeniach, przywitaliśmy się i normalnie rozmawialiśmy. Nie ma między nami żadnego problemu.
Swoją drogą spotkał pan w dotychczasowej karierze wielu znanych polskich trenerów.
Na pewno miałem sporo szczęścia w tym przypadku, bo od każdego z nich czegoś się nauczyłem. Każdy miał trochę inne podejście czy sposób pracy z zespołem.
A jak współpracuje się panu z Ireneuszem Mamrotem?
Trener na pewno ma dobry warsztat, jeśli chodzi o sprawy piłkarskie. Nas zaś bardzo cieszy, że próbujemy grać w piłkę, bo w ten sposób się rozwijamy. Ponadto widzimy, że to co robimy na treningach przekłada się na mecze. Czujemy też, że szkoleniowiec chce się cały czas rozwijać, co napędza go i zarazem przekłada się na nas. Dlatego też myślę, że cały zespół jest zadowolony z tej współpracy.
Kibice mają nadzieję, że da ona historyczne mistrzostwo Polski na stulecie Jagiellonii.
Oczekiwania są bardzo duże, a my doskonale zdajemy sobie z nich sprawę. Musimy jednak zachowywać spokój. Myślę, że mamy bardzo dobry zespół, ale nie można dać się ponieść presji. Trzeba sumiennie wykonywać swoje obowiązki, zachowywać koncentrację i pokornie podchodzić do każdego przeciwnika. To jest jedyna droga do osiągnięcia wielkich rzeczy.