Bez wątpienia w minionym tygodniu najważniejszą wiadomością z tenisowego światka był triumf Mariusza Fyrstenberga i Marcina Matkowskiego w Barcelonie. Polacy w stolicy Katalonii czują się znakomicie (finał osiągali już trzykrotnie) i w tym roku po ciężkich bojach wywalczyli upragniony tytuł. Na szczególną uwagę zasługuje półfinałowy triumf nad Maksem Mirnym i Danielem Nestorem. Zawodnicy ci mają łącznie na koncie 12 wielkoszlemowych skalpów i są jedną z najsilniejszych par świata. Co więcej, polscy debliści od zawsze mieli z nimi kłopoty, więc triumf smakuje szczególnie dobrze.
Mariusz i Marcin sukces przyjęli oczywiście z radością (wypowiedź Matkowskiego i wywiad z naszymi tenisistami) i z optymizmem zapatrują się na przyszłość. Od razu też zapowiedzieli, że planują w miarę możliwości wspomóc narodową drużynę we wrześniowych rozgrywkach Pucharu Davisa i walce o awans do Grupy I. Tylko przyklasnąć i życzyć dalszych sukcesów.
Turniej singlowy przebiegł w znacznej mierze zgodnie z oczekiwaniami. Ponownie triumfował Rafael Nadal, który w finale wygrał dziesiąty mecz z rzędu bez straty seta, bijąc przy okazji kilka kolejnych rekordów. W finale David Ferrer postawił jednak zaciekły opór i "Król kortów ziemnych" momentami potrzebował pomocy losu i rywala, by wybrnąć z tarapatów. Mimo wszystko ostateczna wygrana wydawała się być przez cały czas niezagrożona.
Z bardzo dobrej strony pokazał się Miloš Raonić (wywiad z Kanadyjczykiem). Młody reprezentant Kanady niedawno twierdził, że dystans między "Wielką czwórką" (Djoković, Nadal, Federer, Murray) a resztą stawki wcale nie jest taki duży, jakby to się mogło na pozór wydawać. Większość wtedy pukała się w czoło, bo co niby może o tym wiedzieć tenisowy żółtodziób, który w bardzo szerokiej czołówce spędził dopiero rok? Raonić jednak najpierw w Indian Wells wygrał seta z Federerem, w Barcelonie zaś bez kompleksów odprawił Andy'ego Murraya i wyraźnie pokazuje, że ma ochotę zakończyć sezon w Top 15. Kanadyjski wieżowiec na pewno nie gra ładnie, ale za to niezwykle skutecznie. Zachęcam do uważniejszego przyjrzenia się jego rozwojowi, bo jest to materiał na tenisistę wysokiej klasy.
Do prawdziwej tenisowej wojny doszło w Stuttgarcie, gdzie na starcie zameldowała się cała kobieca czołówka. Zapewne niemały wpływ na kształt listy startowej miał rządek nowiutkich Porsche stojących przed turniejową halą, z których niewiele wróciło po imprezie do salonu...
Turniej w Niemczech odpowiedział na kilka pytań odnośnie hierarchii w damskim tenisie i aktualnego układu sił. Przede wszystkim jednak pokazał, że kobiety wciąż potrafią grać tenisa "na tak". Współczesne tendencje do spowalniania nawierzchni twardych zaowocowały tym, że na kortach betonowych triumfy święci gra pasywna i oparta na aktywnej defensywie, czego przykładem są tegoroczne sukcesy Wiktorii Azarenki czy wcześniejsze triumfy Rafaela Nadala i Novaka Djokovicia. Doszło do tego, że aby zobaczyć tenis jak za dawnych lat trzeba przenieść się na kort ziemny!
I panie w pełni wywiązały się ze swojego zadania. Mnóstwo spotkań było kończonych przez obie tenisistki z dodatnim bilansem uderzeń skończonych do niewymuszonych błędów, wymiany były szybkie i pełne efektownych zagrań. O starcie Agnieszki Radwańskiej wszystko zostało już powiedziane i nie ma co się nad nim rozwodzić. Lekarstwa na Azarenkę (nawet słabszą, jak w Stuttgarcie) wciąż nie ma, a co gorsza już podczas pierwszego turnieju na ceglanej mączce dają o sobie znać kłopoty zdrowotne. Oby udało się wszystko wyleczyć, bo rozgrywki na kortach ziemnych dopiero się zaczynają, a kalendarz startów jest bardzo napięty.
Najjaśniejszą postacią turnieju była jego zwyciężczyni, Maria Szarapowa. Nigdy nie byłem fanem tenisa Rosjanki, rodem z akademii Nicka Bollettieriego, gdzie piłkę bije się mocno i krzyczy głośno. Muszę jednak przyznać, że niezwykle imponuje mi jej postawa. Po długiej pauzie spowodowanej kontuzją i operacją barku, Szarapowa z godnym podziwu uporem usiłuje wrócić na tenisowy tron i zmaga ze swoimi słabościami. Mimo że pieniędzy ma tyle, że mogłaby do końca życia kąpać się w szampanie, wychodzi na kort w kolejnych imprezach i walczy jak tylko może. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że naprawdę kocha tę grę i czerpie z niej przyjemność.
Szarapowa najpierw rozegrała w ćwierćfinale rewelacyjne spotkanie z Samanthą Stosur, gdzie wygrała broniąc piłki meczowej, następnie przerwała niesamowitą passę halowych zwycięstw Petry Kvitovej (27 kolejnych wygranych pod dachem), a w finale nie dała najmniejszych szans Wiktorii Azarence i pokazała, że to ona jest drugą tenisistką sezonu i wcale nie planuje na tym poprzestać.
Sam finał był wojną nie tylko tenisową, a Azarenka zachowała się w nim po prostu brzydko (nie od dziś wiadomo, że obecne liderka i wiceliderka nie są najbliższymi przyjaciółkami). Najpierw schodząc na przerwie do swojego krzesełka potrąciła Rosjankę:
Następnie, gdy w II secie ktoś z trybun krzyknął "Wika, skoncentruj się", Białorusinka odparła krótko - Przymknij się. Na koniec, podczas ceremonii zakończenia wypaliła - To nie koniec świata. Niedługo czeka nas kolejny turniej, większy od tego. Jak widać Azarenka ma problemy z przegrywaniem z klasą i nie pierwszy raz to pokazuje.
Szarapowa nie pozostała dłużna, odgryzając się na ceremonii zakończenia: - Wielka szkoda, że Wika była dziś tak strasznie kontuzjowana i nie mogła grać na swoim poziomie. Ale i tak się cieszę, że po raz pierwszy tu wygrałam - dodała z rozbrajającym uśmiechem, odwołując się do wielokrotnie poruszanego wątku o symulowaniu urazów przez Białorusinkę.
7 maja Agnieszka Radwańska powinna wskoczyć na trzecie miejsce w rankingu WTA (turniej w Madrycie rozgrywano w roku ubiegłym tydzień wcześniej i Kvitovej ubędzie 1000 punktów zanim będzie mogła przystąpić do ich obrony) i cała czołowa trójka za sobą - delikatnie mówiąc - nie przepada, więc rywalizacja na kortach będzie miała dodatkowy podtekst.
Stuttgart okazał się być niezwykle pechowy dla Andrei Petković. Niemka, która przez 3,5 miesiąca leczyła kontuzję pleców, zagrała dwa spotkania singlowe i jedno deblowe, po czym skręciła kostkę. Skręciła tak skutecznie, że przy okazji zerwała więzadło i czekają ją kolejne 3 miesiące pauzy, wykluczając ją ze startu na kortach Rolanda Garrosa i na Wimbledonie. Pech okrutny i na "Petkodance" przyjdzie nam znów poczekać.
W mijającym tygodniu bardzo dobrze zaprezentowali się także Łukasz Kubot i Sandra Zaniewska. Kubot po długiej przerwie wreszcie zanotował udany występ w deblu i zameldował się w finale turnieju w Bukareszcie, Zaniewska zaś wygrała trzeci turnieju ITF z rzędu i dzięki zgromadzonym punktom będzie miała okazję spróbować swoich sił w eliminacjach do wielkoszlemowego Rolanda Garrosa.
Posezonowe wakacje już planuje Roger Federer. Szwajcar deklaruje, że w grudniu, w ramach "Gillette Tour" odbędzie tenisowe tournée w Ameryce Południowej i wystąpi w imprezach pokazowych w Brazylii, Kolumbii i Argentynie. Swój udział w meczu z Federerem w Argentynie już potwierdził Juan Martín del Potro, a w Kolumbii rywalem Szwajcara ma być Jo-Wilfried Tsonga. Podobno występem w pokazówkach z 16-krotnym mistrzem wielkoszlemowym są zainteresowani także Andy Murray i David Ferrer.
Jak donosi szwajcarski "Tages Anzeiger", po zakończeniu kariery z wielkimi problemami finansowymi boryka się Patty Schnyder. Zwyciężczyni 11 turniejów i finalistka kolejnych 16 zarobiła w czasie kariery ponad 8 milionów dolarów. Z powodu zadłużenia Szwajcarka wraz z mężem opuściła rodzinny kraj i przeprowadziła się do Niemiec, a pozostawiony majątek wystawiono na licytację. Schnyder nie jest pierwszą zawodniczką, która ma kłopoty z urzędem podatkowym. W latach 90-tych z fiskusem walczyła Steffi Graf, a niedawno Hiszpanie wzięli pod lupę Arantxę Sánchez-Vicario (która co więcej regularnie procesuje się z rodzicami o zarobione w czasie kariery pieniądze).
*
Oprócz intensywnego wypoczywania i przygotowywania się do rozgrywek na kortach ziemnych, Roger Federer wziął udział w reklamie kawy. Niezwykła precyzja pierwszego serwisu.