Ryan Sullivan - czempion bez korony

Mateusz Makuch
Mateusz Makuch
Powrót na stare śmieci W pewnym momencie intensywność startów Ryana Sullivana przeciążyła jego organizm. Osłabiony Australijczyk zaczął chorować, a najpoważniejszą dolegliwością było zakażenie krwi. Rok 2006 okazał się ostatnim dla "Saletry" w barwach Włókniarza. Swój udany pobyt w Częstochowie zwieńczył wicemistrzostwem Polski. Kibice Lwów długo nie mogli się pogodzić z jego odejściem. Wszak w ich ukochanym klubie spędził 6 lat, zdobywając mistrzostwo i wicemistrzostwo kraju oraz dwukrotnie brązowy medal.
Ryan Sullivan w swoim ostatnim sezonie w barwach Włókniarza (fot. Maciej Kuroń/PAP) Ryan Sullivan w swoim ostatnim sezonie w barwach Włókniarza (fot. Maciej Kuroń/PAP)
- W większości tych sezonów współpraca była bardzo dobra. Rozumieliśmy się świetnie. W każdej sytuacji poradził, podszedł do kolegi z drużyny. Końcówka była trudna, dlatego, że dopadła go choroba. Oboje nie mogliśmy się w tej trudnej sytuacji odnaleźć. Widziałem, że on bardzo chce, ale nic mu nie wychodzi. To potęgowało u niego nerwowość. Startował bardzo dużo. Pamiętam, że w całym tygodniu pojechał 8 zawodów, czyli w jednym dniu wystąpił w dwóch meczach w Anglii. Nieprawdopodobny wysiłek i kiedyś musiało się to na zdrowiu odbić. Końcówka jego startów u nas nie była taka, jak oczekiwał on, kibice, czy zarząd klubu. Podjęliśmy decyzję, że może lepiej będzie, jeśli wróci do klubu, z którego do nas przyszedł, do którego zresztą wracał Jacek Gajewski i tam spróbuje odbudować formę. I to się stało! W bardzo mądry sposób podszedł do dalszej kariery. Ograniczył starty do ligi polskiej i szwedzkiej, ułożył sobie również wszystkie sprawy pozasportowe. Dzięki temu się odbudował, był bardzo dobrym zawodnikiem w Toruniu - wspomina Marian Maślanka.

Rzeczywiście powrót do Torunia, gdzie przecież zaczynał swoją przygodę ze speedwayem w Polsce, był nie tyle bardzo trafny, co wręcz idealny. Od tego momentu, aż do zakończenia kariery wraz z toruńskim zespołem w ciągu 7 lat wywalczył aż 6 medali DMP! Wyczyn wręcz nieprawdopodobny, ale rzeczywisty. Sullivan tylko w XXI wieku w zespole z Torunia zdobył mistrzostwo Polski, trzykrotnie wicemistrzostwo i dwukrotnie brąz. Rewelacja.

Co ważne, w momentach trudnych nie stawiał wszystkiego do góry nogami. Jego team składał się z osób zaufanych, z którymi współpracował przez wiele lat. - To jest kolejna rzecz, która świadczyła o tym, że do współpracy wybrał profesjonalistów i nimi nie żonglował. Wiedział, że ci ludzie, którzy są przy nim, wykonywali kawał świetnej roboty. On ufał im, a oni jemu - uważa Dymek.

Uciekający fotoreporter i prędkość z Formuły 1

W długiej karierze Ryana Sullivana naturalnie nie mogło zabraknąć anegdot, wszelakiego rodzaju historii, czy też opowieści mrożących krew w żyłach. Ci, którzy współpracowali z nim w Częstochowie, dzielą się wspomnieniami. Jarosławowi Dymkowi od razu przyszła do głowy pogoń Australijczyka za jednym z częstochowskich fotoreporterów, który nacisnął spust aparatu w nieodpowiednim momencie.

- Najbardziej utkwiło mi w pamięci to, gdy jeden z fotoreporterów musiał uciekać po murawie przed Ryanem. Kiedy zapaliło się zielone światło, fotoreporter zrobił skupionym na starcie zawodnikom zdjęcie i gdy Ryan zobaczył flesza to puścił sprzęgło i wjechał w taśmę. Wówczas jego irytacja sięgnęła zenitu. Z perspektywy czasu jak się na to spojrzy, to była to zabawna historia. Nieczęsto widzi się, by zawodnik po murawie gonił fotoreportera - relacjonował były menedżer Włókniarza.
Sullivan w reprezentacji Australii (kask żółty). Oprócz niego na zdjęciu: Lee Richardson (kask czerwony), Piotr Protasiewicz (kask biały) i Juha Hautameki (fot. Andrzej Grygiel/PAP). Sullivan w reprezentacji Australii (kask żółty). Oprócz niego na zdjęciu: Lee Richardson (kask czerwony), Piotr Protasiewicz (kask biały) i Juha Hautameki (fot. Andrzej Grygiel/PAP).
Z kolei Marian Maślanka przypomina mecz w 2004 roku, gdy w lany poniedziałek Włókniarz podejmował ekipę z Zielonej Góry. Spotkanie zaplanowano nietypowo na godzinę 11, a wszystko po to, by Ryan Sullivan mógł zdążyć na wieczorną rywalizację Peterborough Panthers na Wyspach Brytyjskich.

- Ówczesny wiceprezes ds. finansowych Robert Jabłoński swoim Porsche w godzinę i 55 minut przetransportował Ryana z Częstochowy na lotnisko Okęcie w Warszawie. W tych czasach, gdy nie było dróg szybkiego ruchu, był to wyczyn nie lada. Proszę sobie wyobrazić minę Sullivana, gdy czasami licznik wskazywał 300 km/h. Ryan zdążył na lot, wsiadł do samolotu, lecz… uległ on awarii (śmiech - dop. MM.). Cóż, my zrobiliśmy wszystko, a akurat zdarzył się taki pech - opowiedział nasz ekspert.

Ponadto dzięki Jarosławowi Dymkowi poznaliśmy upodobania Sullivana do klubów piłkarskich. - Mieliśmy o tyle dobry kontakt, ponieważ obaj jesteśmy kibicami Arsenalu Londyn. Na jednym z treningów pojawił się w bluzie Arsenalu, podszedłem do niego się przywitać sam będąc ubrany w podobny ubiór. Wtedy zobaczył, że ma z kim dzielić swoją pasję. Za każdym razem kiedy się widzieliśmy to lubiliśmy siąść obok siebie i rozmawiać o Kanonierach - zdradził Dymek.

Była też historia z interwencją Mariana Maślanki u Czechów. Sullivan przez długi czas był bowiem fabrycznym jeźdźcem Jawy. W 2001 roku los sprawił, że bardzo istotne spotkanie Włókniarza zbiegło się w tym samym terminie ze Zlatą Prillbą w Pardubicach. Lwom groziła absencja ich lidera. - Trzeba było pojechać do Pardubic i negocjować z organizatorami turnieju Zlatej Prillby, żeby Ryan mógł wystartować w decydującym dla nas meczu. W Pardubicach zastąpił go Rune Holta. Ryan był fabrycznym jeźdźcem Jawy, więc miał obowiązek jechać w Zlatej Prillbie. Ostatecznie pojechał we Włókniarzu i był oczywiście bohaterem tych zawodów. Wygraliśmy i utrzymaliśmy Ekstraligę - relacjonuje Maślanka.

(Ciąg dalszy na kolejnej stronie)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×