Spowiedź Marty Półtorak. O rozstaniu zadecydowały dwa czynniki

Radosław Gerlach
Radosław Gerlach

Rok po pani odejściu, Stal Rzeszów znalazła się w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Dług wynosił około 2 milionów złotych. Klub był zmuszony wycofać się z Ekstraligi.

- Odchodząc dałam pewne wskazówki, czego nie należy robić. Niestety, ale nie ze wszystkich wskazówek skorzystano. Nie byliśmy już w zarządzie, ale spółka w dalszym ciągu była akcjonariuszem. Zapewniano nas, że jest sponsor chętny przejąć nasze akcje. Proszono także, byśmy wstrzymali się ze sprzedażą akcji. Dopiero z mediów dowiedziałam się, że klub ma takie długi. W trakcie sezonu 2015 na walnym zgromadzeniu dano bowiem słowo, że wszystko jest pod kontrolą. Dla mnie jednak cała ta sytuacja była niezrozumiała. Było naprawdę blisko, a żużel z Rzeszowa po prostu by zniknął. Ten sport ma tak piękną historię w tym mieście, że byłaby to ogromna tragedia. Nie potrafiłam tego zrozumieć i przyjąć do wiadomości.

Pojawił się wtedy taki pomysł, żeby jednak wrócić?

- Byliśmy w kontakcie z prezesem Łabudzkim. Chodziło jednak wyłącznie o przekazanie akcji. Proszono nas, by jeszcze trochę je przetrzymać, a potem miał je przejąć klub.

W żużlu często jest tak, że starzy prezesi "maszczą" nowych. Tak było w Gorzowie czy Lesznie. W Rzeszowie stało się podobnie. To pani wybrała Andrzeja Łabudzkiego na swojego następcę.

- Tak, chcieliśmy aby po naszym odejściu została zachowana ciągłość w klubie. W związku z tym Andrzej Łabudzki został prezesem już w 2014 roku, kiedy Marma była jeszcze sponsorem. Oczywiście, prezes Łabudzki nie musiał się wtedy martwić o finanse, bo one po prostu były. Mimo to, orientował się i działał sam, by w następstwie przejąć władzę w klubie. Później Andrzej podejmował już samodzielne decyzje. Niestety, nie zawsze dobre rady były przyjmowane.

Jesteście jeszcze w kontakcie? Telefonujecie?

- Nie. Andrzej chyba tego nie potrzebuje. Ja też nie poczuwam się do odpowiedzialności za obecne działania klubu. Ktoś robi to tak jak chce. Andrzej Łabudzki ma własną wizję prowadzenia klubu. Pojawili się nowi sponsorzy i teraz to z nimi prezes powinien uzgadniać sprawy klubowe. Szczególnie, jeśli znalazł się sponsor tytularny. Nie mówię o kwestiach sportowych, bo te pozostają oczywiście w gestii trenera.

Jak pani oceni swojego następcę na fotelu prezesa?

- Mnie jest niezręcznie się na ten temat wypowiadać. Na pewno mój sposób zarządzania klubem był nieco inny, bardziej prostolinijny. Jeśli się do czegoś zobowiązywałam, to później się z tego wywiązywałam. I oczekiwałam także tego samego od drugiej strony. Jeśli ktoś nie wywiązywał się z umów, to także walczyliśmy o swoje. Kilkukrotnie nie potrafiłam zrozumieć chciwości niektórych zawodników.

Rune Holty?

- No to był pierwszy przypadek. Nie chciałabym wymieniać nazwisk, ale kolega Okoniewski też zapisuje się do tego grona. Zawodnik, który we wrześniu kupuje silnik za pieniądze, które miał na przygotowanie do sezonu, chyba nie należy do poważnych. Pamiętam jak martwiliśmy się o dyspozycję Rafała Okoniewskiego w 2013 roku. Zastanawialiśmy się, dlaczego ten zawodnik nie jedzie. Grzesiek Walasek pożyczał mu swoje motory, szukaliśmy tunerów itd. A on po prostu nie kupił nic przed sezonem, to jak miał punktować? Klub został przez niego wykorzystany w perfidny sposób.

Okoniewski tak naprawdę odrodził się w Rzeszowie. Powoli stawał się nawet taką małą ikoną zespołu.

- Tak, on się w Rzeszowie odbudował. Zaczął dobrze punktować, a pewnego dnia po prostu nie poszanował swojego klubu. To było niesmaczne. Inni zawodnicy mieli niższe budżety, a całe swoje środki przeznaczyli na sprzęt. Ale to byli zawodnicy z pasją. Niestety, zdarzają się też takie czarne owce.

(ciąg dalszy na następnej stronie)

Czy żużel stracił na odejściu Marty Półtorak?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×