Polski sędzia krytykuje przełożonych. "Rankingi mogą sobie wsadzić. Nie wiem, jak powstają oceny pracy arbitrów"

Mateusz Lampart
Mateusz Lampart
Jak ocenia pan w ogóle poziom sędziowania w Polsce?

- Żużel to jest to chyba jedyna dyscyplina sportu, którą sędziuje jeden człowiek. Nierzadko musi on oceniać sytuację z ponad stu metrów. Nie zawsze wszystko da się zauważyć. W piłce nożnej jest teraz pięciu arbitrów i często popełniają oni błąd za błędem. W internecie obliczają im, o ile centymetrów piłka wyjdzie na aut i w jakiej odległości od niej był sędzia bramkowy. Zawody w skokach narciarskich - sędziuje pięciu arbitrów. W tym samym czasie ogląda się ten sam skok, a punktacja sięga czasami różnicy 2 pkt. To dużo. Jednak nikt z tego powodu nie jest wyrzucany. W żużlu sto metrów różnicy - zwłaszcza jeśli zawodnicy są na wyjściu lub wejściu w łuk - to bardzo duża odległość i trudność. Z punktu widzenia sędziego, o ujrzeniu choćby latających nóg nie może być mowy. Można się jedynie tego domyślać po sylwetce zawodnika, że on tej nogi używa. Arbiter jednak nie jest w stanie tego zauważyć. Jeśli chodzi o interpretację wydarzeń, to dochodzimy do sytuacji, że wykładnię robią nam osoby kiedyś związane z poszczególnymi klubami. Nie liczy się to, co sugeruje zawodnik, bo kiedyś próbowaliśmy ich zaprosić na nasze seminaria, abyśmy wspólnie oglądali zawody. Żużlowcy, którzy jeżdżą lata, powiedzieliby nam, co uznać za jazdę fair, a co uznać za jazdę nie fair, kiedy zawodnik jest faulowany, blokowany i tak dalej. Po dwóch spotkaniach zostało to przekreślone.

Dlaczego? - Nie wiem. To pytanie nie do mnie. W Stowarzyszeniu Sędziów Żużlowych próbowaliśmy sami wypracować takie stanowisko, ale opinia tych zawodników i ich interpretacja wydarzeń nie zgadzała się z interpretacją osób, które miały coś do powiedzenia w kierownictwie.

Jaki jest wpływ Stowarzyszenia Sędziów Żużlowych na interesy arbitrów?

- W tej chwili żaden. Ani na początku nie miało wpływu, ani teraz. Nie wiem czy pan zauważył, że wielu kolegów opuszcza SSŻ. Robią to z różnych przyczyn - albo się gniewają, albo być może mają jakieś korzyści za to, że z niego występują. Można to bez problemu prześledzić, kto i kiedy wyszedł ze Stowarzyszenia i co z tego uzyskał.

W takim razie po co ono istnieje?

- Chcieliśmy coś zrobić, ale są osoby, które coś tam ustalają i jest jak jest. Już kilka razy tak było, że większość ludzi, którzy brali udział w seminarium - nieważne czy będąc członkami Stowarzyszenia czy spoza niego - nie zgadzała się z interpretacją faktów. Naciski niektórych osób były jednak zupełnie inne. Mówili: "tak nie wolno, a tak wolno".

Czy polscy sędziowie są lepsi od zagranicznych?

- Ogląda pan na pewno Grand Prix. Za takie błędy, jakie popełniają zagraniczni sędziowie, to my byśmy już dawno przestali sędziować w naszym kraju. Według mnie polscy arbitrzy są lepsi. Puścić taśmę piętnaście razy, jeżeli nie ma upadków, potrafi dziesięcioletni chłopak. Sędziowie powinni podejmować decyzje uczciwe, ale również z jakimś logicznym uzasadnieniem co do przepisów i wydarzeń na torze.

Gdzie widzi pan braki w polskim sędziowaniu?

- Nie ma sędziego, który nie popełnia błędów. Wszystko zależy od tego, kto je popełnia. Jedni ponoszą ich konsekwencje, a innym wręcz się tego nie wypomina, interpretuje wydarzenia na jego korzyść, bądź ucina sprawę. Być może również nie wszyscy polscy sędziowie radzą sobie z przygotowaniem toru. Po latach można coś wypatrzeć, ale jest niewielu arbitrów, którzy przed przygotowaniem mogą stwierdzić, że tor się rozwali lub nie rozwali. Wizualnie może on wyglądać dobrze, ale po kilku biegach może się rozsypać. Tutaj mają pole do popisu ci, którzy przez lata takie tory układali, czyli toromistrzowie. Podejrzewam, że oni mają dużo większe doświadczenie, niż my.

W środowisku sędziów panuje koleżeństwo czy rywalizacja?

- Było koleżeństwo, ale w tej chwili porobiły się grupki. Ja nie mam jednak pretensji do żadnego sędziego. Jeśli ktoś nie chce przebywać w moim towarzystwie, to ja go do niczego nie mogę zmusić. Wcześniej było tak, że spotykaliśmy się wszyscy razem na sali po obradach. Teraz wszyscy pozamykali się po pokojach i zapraszają się nawzajem.

Czy pana zdaniem Leszek Demski to dobry szef sędziów?

- On kiedyś popełniał mnóstwo błędów, a teraz jest chodzącą alfą i omegą. Słyszę od innych, że wypowiada się i ocenia wszystkich na bieżąco w telewizji. Nie wiem, czy to jest dobry sposób. Ogląda mecze na zapisach wideo i po każdych zawodach nas ocenia. Nawet po moim sławetnym spotkaniu w Krośnie miałem średnią ocen 4,8 według pana Demskiego. Kiedyś jednak miałem średnią 2,17 i postanowiłem zadzwonić do dwóch osób, które mnie oceniały, dlaczego wystawiły mi ocenę trzy. Mam zresztą na to świadków. Pytanie było prowokacyjne, bo ta osoba powiedziała, że w życiu mi nie wystawiła trójki. Jeżeli nie dała mi trzy, to dała mi dwa, bo na taką średnią musiała składać się jedna trójka i same dwójki. Nie wiem, w jaki sposób powstają te oceny. Trzeba pamiętać, że to nie były też czasy, kiedy kręcono mecze i można było sobie je obejrzeć, tak jak dzisiaj. Takie ocenianie było prowadzone, ale ja się z nim nie zgadzałem. Nie każdy lubi, jak coś mu się powie prosto w oczy. Po tym zawieszeniu, gdzie dostałem od razu pół roku, na jednym z seminariów rozmawiałem z panem Demskim. Wtedy dosyć głośno wypowiedziałem się, że ja i tak raczej nie będę sędziował. Pan Demski poprosił mnie na bok i zapytał, dlaczego tak uważam. Popatrzyłem się na niego i powiedziałem: "tak myślałem i nadal tak myślę". On odpowiedział: "no to zobaczysz, i tak będziesz sędziował". No i teraz widać jak sędziowałem.

Uciekł pan od odpowiedzi na pytanie.

- Niech pan sam oceni, czy to dobry szef. Ja nie wiem, w czym miałby być dobry, a w czym zły. Nie pokazał nic takiego, żeby być dobrym, a swoje za uszami też ma.

Rozmawiał Mateusz Lampart



Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Czy Zdzisław Fyda powinien otrzymać tak długą karę?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×