W rozmowie z polskizuzel.pl, Tomasz Bajerski wspomina swoje żużlowe wojaże, w których podbijał wiele "egzotycznych" dla polskiego kibica lig.
- Ja po prostu potrzebowałem jak najwięcej jazdy, bo strasznie kochałem to robić. Mnie to niesamowicie ekscytowało. Ja byłem zadowolony, kiedy mogłem startować pięć, sześć razy w tygodniu. Docierałem w jedno miejsce, objeżdżałem zawody i od razu pędziłem dalej. Zależało mi na tym, żeby podnosić swoje umiejętności - wspomina szkoleniowiec Apatora Toruń.
Wychowanek toruńskiego zespołu w swoim CV, poza jazdą w lidze polskiej ma również występy w rozgrywkach lig: brytyjskiej, szwedzkiej, duńskiej, niemieckiej, a do tego także w Rosji, Czechach i na Węgrzech.
- Jeżeli ktoś zadzwonił do mnie z propozycją startu poza granicami Polski, to długo się nie zastanawiałem czy powinienem z tego skorzystać. Pytałem jedynie o szczegóły, potem na szybko układałem sobie logistykę i momentalnie potwierdzałem swoje przybycie.
Bajerski przez te lata wszystkie lata miał okazję ścigać się na przeróżnych torach, od tych gładkich jak stół i perfekcyjnie przygotowanych, po takie na których dziś żużla byśmy nie doświadczyli.
- Bardzo lubiłem jeździć na przyczepnych i dziurawych torach - takich parszywych, jak ja to nazywałem. Teraz już nie ma takich nawierzchni, a jakby się zdarzyły, to zawody natychmiast byłyby odwołane. Zawsze byłem świetnie przygotowany do rywalizacji na takich owalach - zauważa Bajerski dodając, że przez jakiś czas denerwowały go twarde tory, ale z czasem to się zmieniło.
Czytaj także:
Kowalski dotąd nie jeździł dużo we Wrocławiu. Błysnął podczas rundy GP
Chciał, by żużel był większy niż F1. Zaczynał od frustracji i biedy
ZOBACZ WIDEO Żużel. Rafał Dobrucki kręci nosem! Poszło o zagranicznego juniora