"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Jakiś miesiąc temu przeczytałem na naszym portalu sympatyczną rozmowę Mateusza Skwierawskiego z odchodzącym na emeryturę Andrzejem Janiszem. I uśmiałem się przy finałowej wymianie zdań, kiedy to najpierw dziennikarz odnotował wielką klasę redaktora-seniora, zauważając, że choć gadali ze dwie godziny na luzie - do wersji papierowej, bez nagrywek pod kątem wideo - to Janisz ani razu nie rzucił mięsem. Ten natomiast zdradził, że miał swego czasu pewien misterny plan. Otóż wymyślił sobie, że jeśli polscy piłkarze jakimś cudem dotrą do finału mundialu, ale będąc już tak blisko raju przegrają po rzutach karnych, to on wtedy by wyjątkowo zaklął. Powiedziałby na antenie tak, jak pomyśleliby wszyscy Polacy - "noż kur** jego mać". Wyobraziłem to sobie charakterystycznym głosem Janisza i… uśmiechnąłem.
Przyznaję, że oglądając z dzieckiem sobotni mecz Falubaz - Wilki dokładnie tak samo sobie pomyślałem. Nawet nie wiem, czy nie pomyślałem trochę na głos. A naszła mnie ta myśl wtedy, gdy przerwany został wyścig z Piotrem Protasiewiczem, który dostał ostrzeżenie za to, że na starcie wziął głębszy wdech. I że drgnął mu kevlar na ramieniu. Noż kur** jego mać! - doszliśmy do taśmy i do ściany.
Rozumiem pomeczowe wzburzenie Protasa. Do końca był sportowcem i chciał odejść zwycięski. Ba! Odjechał wielki mecz, wygrał swój ostatni taniec w piętnastym wyścigu, lecz nie mógł zameldować wykonania zadania. Tegoroczna misja nie została spełniona.
ZOBACZ Historyczny sezon Zmarzlika. Prezes klubu wskazał kluczowy aspekt formy mistrza
To prawda, pomyłki szły w obie strony, ale przebieg poszczególnych biegów, kasowanych po kółku, mógł irytować. I choć w drugiej fazie meczu Artur Kuśmierz podejmował decyzje, jakkolwiek źle to brzmi, korzystne dla Falubazu, to i tak miał wśród zielonogórzan przechlapane. Bo wcześniej zastopował kilka wyścigów, które układały się dla gospodarzy idealnie, a w powtórkach już nie bardzo. I nie miało już znaczenia, że poza sytuacją z Protasiewiczem sędzia mógł mieć rację. Musiał interweniować, skoro winowajca odnosił korzyść. Takie mamy obecnie wytyczne.
A może problemem okazało się tu również puszczanie startów przez maszynkę, a nie przez człowieka? Bo arbiter może spotkanie bardziej kontrolować, a taśmę zwalniać nieco szybciej. By prowokować unikanie kłopotów, a nie kłopoty. Dzień później na finale finałów w Lublinie żużlowy sejsmograf też odnotował drgnięcia pod taśmą, choćby Zmarzlika, a mimo to rywalizacja nie była przerywana. Choć ta sytuacja była inna, bo przecież mistrz świata nie odniósł akurat korzyści. Tymczasem pech chciał, że w Zielonej Górze jedna taka decyzja prowokowała następne kontrowersyjne. Do tego sytuacja z 14. biegu okazała się tak bardzo niefortunna, że groziła wyłonieniem beniaminka PGE Ekstraligi poprzez decyzję sędziowską. Stąd też, tak to odbieram i nawet rozumiem, brak wykluczenia za bączka dla Buczka w pierwszym łuku. Krzysztof nie miałby prawa narzekać, gdyby nie został dopuszczony do powtórki, tak samo jak musiało to spotkać nazajutrz Mateusza Cierniaka.
Nie zgadzam się z Leszkiem Demskim, że wykluczenie Musielaka było jedyną właściwą decyzją. Co z tego, że wjechał w tor jazdy rywala? To różnica, wjechać w rywala, a w tor jego jazdy. Sęk w tym, ile dajesz rywalowi czasu na reakcję i zmianę trajektorii jazdy. Borowiak upadł, bo nie ma jeszcze najwyższych umiejętności, stąd rzeczywiście nie opanował maszyny. Wiem też, co by zrobiło na jego miejscu kilku znanych cwaniaków. Otóż nie próbowaliby walczyć z Musielakiem, jak Borowiak, tylko z miejsca zacieśniliby tor jazdy na widok nadjeżdżającego Tobiasza. I obalili się dużo szybciej, domagając wyrzucenia przeciwnika.
W meczu o stawkę atakuje się na granicy. Musielak właśnie tak zrobił, ale, moim zdaniem, granicy nie przekroczył.
Problem w tym, że obie te sytuacje były stykowe i jakiej decyzji sędzia Kuśmierz by nie podjął, to przez połowę zaangażowanych emocjonalnie obserwatorów, przy panującej już temperaturze wrzenia, zostałby uznany za malwersanta. Zresztą, w opinii części kibiców obie te decyzje nie zdołały już przykryć wcześniejszych. M.in. w ocenie Tomasza Lisa, który pozwolił sobie na twitterowe stwierdzenie, że "sędzia na chama przekręcił ten mecz". Taka brawurowa zmiana tego niegdysiejszego dyplomaty ze społecznym mandatem na urząd prezydenta RP.
Sędzia Kuśmierz nikogo na chama nie przekręcił, natomiast miał trudny mecz do gwizdania i nie zawsze, tak uważam, podejmował słuszne decyzje. A fakt, że w powtórkach zawodnicy układali się w innej kolejności niż pierwotnie, z pewnością nie pomagał, tworząc mało ciekawy obraz całości i zagęszczając atmosferę. Domino ruszyło i nie dało się już zatrzymać. Nie przy tej stawce.
Natomiast co do sportowej strony widowiska i ostatecznego rozstrzygnięcia - brawo, Wilki. Swoje pięć minut ma ośrodek, którego mieszkańców pomieściłaby Tarczyński Arena we Wrocławiu, o stołecznym PGE Narodowym nie wspominając. Nikt z PGE Ekstraligi nie chciał kupić Lebiediewa, to sam się wkupił. Choć niezadowoleni już złorzeczą, że Łotysz będzie marnie punktował i szybko awansu pożałuje. Paskudne słowa. Nie wiem, jakie występy przed nim, niemniej zawsze będę szanował próby równania do najlepszych i podejmowanie rękawicy. To trudniejsze niż tylko wykonywanie zawodu w pierwszoligowej strefie komfortu. Łotysz pokazuje, że jest sportowcem, a nie tylko operatorem maszyny skręcającej w lewo. Właśnie takich postaw poszukuję i dzięki takim postawom wciąż jestem kibicem.
Gdyby awansował Falubaz, musiałby przyszykować porządnego "łyskacza" dla prezesa Rusieckiego, bo to pracę jego młodzieżowców w fazie play-off należało by uznać za języczek u wagi. Tego Borowiaka wyśmienicie udało się skleić z zielonogórskim torem. Jestem ciekaw, jaką przyszłość szykuje mu Fogo Unia, bo z takimi startami to tylko do PGE Ekstraligi.
W sobotę ziemia lubuska odbiła się od ściany wschodniej po raz pierwszy, a w niedzielę po raz drugi. Cóż, kiedyś mieliśmy w elicie Tarnów i Rzeszów, a dziś Krosno i Lublin. Mistrzem Polski mógł zostać zespół, który pisał przepiękną historię w fazie play-off, ale został zespół, któremu najbardziej to się należało. I który stworzył piękną opowieść na przestrzeni ostatnich kilku lat, zaczynając od zera. A oglądając pojedynek Kubery ze Zmarzlikiem pomyślałem sobie, że całkiem niezłą parę na piętnaste biegi zmontował sobie na kolejny sezon Motor.
Jeszcze raz - brawo Wilki, brawo Koziołki. I również błagam, odpuśćmy czasem te mikroruchy, dajmy oddychać, bo wszyscy kibice myślą sobie to samo, co planował wyartykułować Janisz.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Grzegorz Leśniak: Nie grillujcie nas zimą. Skład Wilków może nie być znany w listopadzie
- Zaskakujące ogłoszenie na stronie parafii. "Sobota wieczór, kawiarenka"