Śląsku, możesz! Idź śladem Wisły, Widzewa i Górnika (wideo)

Maciej Kmita
Maciej Kmita

Wzięliśmy pod uwagę tylko dwumecze polskich drużyn, w których pierwsze, wyjazdowe spotkanie zostało przegrane przez nas zespół różnicą co najmniej trzech goli, a rewanż odbywał się na jego terenie. Nic nie straciliśmy - żadnemu rodzimemu pucharowiczowi nie udało się odrobić takiej straty, grający drugi mecz na wyjeździe.

A pierwszym polskim zespołem, który odrobił tak wielką stratę z pierwszego spotkania, był Górnik Zabrze. W sezonie 1964/1965 ówczesny mistrz Polski w 1/16 finału Pucharu Europy (odpowiednik dzisiejszej Ligi Mistrzów) trafił na Duklę Praga, z którą rok wcześniej odpadł z tych samych rozgrywek w 1/8 finału.

Zabrzanie prowadzeni przez węgierskiego trenera Ferenca Farsanga w pierwszym meczu w Pradze - podobnie jak przed tygodniem Śląsk w Sewilli - już w 5. minucie objęli prowadzenie po golu 17-letniego wówczas Włodzimierza Lubańskiego. Prażanie odpowiedzieli jednym golem do przerwy i trzema kolejnymi po zmianie stron.

Rewanż zostało rozegrany na Stadionie Śląskim w Chorzowie przy obecności aż 80 tysięcy (!) widzów. Polacy po golach Ernesta Pola i Jerzego Musiałak wygrali 3:0 i gdyby w tamtych czasach obowiązywała zasada rządząca dziś pucharową rywalizacją, Górnik przeszedłby dalej dzięki bramce zdobytej na wyjeździe. Tak piłkarski świat jednak jeszcze nie funkcjonował i do wyłonienia zwycięzcy potrzebny był trzeci mecz, który został rozegrany na neutralnym terenie w Duisburgu. Na boisku padł bezbramkowy remis, a Dukla awansowała do 1/8 finału... dzięki losowi.
Śląsk chce napisać swoją historię

Polub Piłkę Nożną na Facebooku
inf. własna
Zgłoś błąd
Komentarze (0)