Top 7, czyli nie ma jak na Okęciu. Pełen odlot
Żmija, Śruba i dolary
Koniec lat sześćdziesiątych, ofensywny kwintet Legii - Jan Pieszko, Kazimierz Deyna, Robert Gadocha, Lucjan Brychczy i Janusz Żmijewski budzi postrach nie tylko na polskich boiskach. Ten ostatni, prawoskrzydłowy jakich niewielu było w polskim futbolu - z legendarną kiwką, centrą, strzałem. Żmija, Koń, Pele, Jojo - tak na niego mówiono. Przy całej swojej klasie postać poza boiskiem nietuzinkowa. Żartowniś, trefniś, do tańca i różańca, facet z krwi i kości, niestroniący od wesołych imprez.
To była wielka Legia. Zespół, który wiosną 1970 roku dotarł do półfinału Pucharu Mistrzów, gdzie czekał już - Feyenoord Rotterdam. Holendrzy w Warszawie wywalczyli bezbramkowy remis, drugi mecz nie zapowiadał się dla legionistów ciekawie. Mistrzowie Polski przed rewanżem postanowili spędzić trochę czasu na zgrupowaniu w NRD, by zasięgnąć języka o Feyenoordzie, który wyeliminował wcześniej Vorwaerts Berlin. Nim jednak Legia opuściła kraj, jej szanse na awans zostały lekko nadwerężone. Cały poniższy ustęp pochodzi z Encyklopedii Piłkarskiej Fuji wydawnictwa GiA, tom 2 kolekcja klubów, Legia Warszawa:
"Na lotnisku Okęcie, już po przejściu przez posterunki kontrolujące paszporty, do zebranych w grupie piłkarzy podszedł celnik z pytaniem czy nie przewożą czegoś, co wymaga oclenia. Nikt się nie odezwał. A zagraniczne środki płatnicze? - brzmiało następne pytanie. I tak zaczęła się afera. Piłkarze Legii padli ofiarą waśni między wojskiem a milicją, czyli Ministerstwem Obrony Narodowej a Ministerstwem Spraw Wewnętrznych. Ktoś z tego drugiego zadzwonił na lotnisko z informacją jacy piłkarze przewożą dolary. Miało to wszelkie znamiona prowokacji, ale nikt nie pytał o okoliczności. Grotyński i Żmijewski przyznali się do posiadania sumy dolarów, która dziś wzbudza śmiech - było tego coś koło tysiąca na głowę, ale w tamtych czasach potraktowane zostało jako ciężkie przestępstwo dewizowe. W ruch poszły telefony. Obydwu winowajców przepuszczono przez granicę, ale gwarantem miał być prezes klubu, gen. Zygmunt Huszcza, który w związku z tym musiał zmienić swoje zawodowe plany, bo nie było go na lotnisku. Mało tego, ponieważ do meczu pozostawało jeszcze kilka dni, wojsko zorganizowało w trybie alarmowym dwa autokary zaufanych żołnierzy WSW, którzy mieli pojechać do Rotterdamu jako kibice i - na wszelki wypadek - pilnować piłkarzy, gdyby któremuś zachciało się wybrać wolność. Potem okazało się, że wrócili wszyscy członkowie ekipy, natomiast trudno było doliczyć się żołnierzy-kibiców."
W takiej atmosferze nikt chyba nie mógł się skupić na grze. Bano się powrotu do Polski. Feyenoord miał ogromną przewagę, wygrał gładko 2:0. Obaj "przemytnicy" grali jednak dalej. W następnym sezonie PZPN zarządził dyskwalifikację Żmijewskiego, który przez pewien czas nie mógł grać w piłkę. Bramkarz Grotyński, postać może jeszcze bardziej szalona i kolorowa niż Jojo, występował na boisku cały czas, ale otrzymał inne formy kary. Śruba i jego Ford Mustang to były stałe elementy nocnego życia stolicy. Bawił się na całego. Czasem ponoć w tej zabawie zatracał. Cytat za legia.com: "Afera na Okęciu nie była jedyną, która przypadła mu w udziale. Działając we współpracy z warszawskim światkiem przestępczym wpadł na próbie szmuglowania dużej ilości złota. Tym razem pobłażania ze strony władz już nie było. Z dwuletnim wyrokiem trafił do celi aresztu przy ulicy Rakowieckiej, gdzie momentalnie stał się ważną postacią".
Trudno oprzeć się wrażeniu, że kara była zwykłą pokazówką. Ucierpieli dwaj piłkarze Legii, choć pewnie wcale nie byli najbardziej winni, bo wśród samych sportowców można było znaleźć przecież lepszych kontrabandzistów...
16 lat temu Żmija wpadł do redakcji "Piłki Nożnej" mieszczącej się wówczas w Alejach Jerozolimskich. Przyleciał z Kanady. Elegancki pan, z zawadiackim wąsikiem, świetną sylwetką. Wspominał wtedy: - Wyjeżdżając na mecze zagranicę przy okazji wywoziło się na sprzedaż wódkę, kryształy, kawior, a przywoziło modne ubrania, jakich wtedy u nas nie było. Wywożenie dewiz, jak wtedy nazywano obcą walutę, było karalne. Teraz kwota dwóch i pół tysiąca dolarów, z jaką przyłapano mnie i Władka Grotyńskiego, nie wzbudza większych emocji. Natomiast wtedy sprawa ta złamała nasze kariery. Zresztą pieniądze jakoś nigdy się mnie nie trzymały, lubiłem hazard... Odwieszono mnie, kiedy reprezentacja zdobyła złoty medal olimpijski w Monachium. Zostałem jednak zwolniony dyscyplinarnie z wojska, mogłem przejść do klubu cywilnego, więc skorzystałem z oferty Ruchu Chorzów...
Dolarowa afera odbiła się na karierach dwóch ulubieńców stolicy. Zwłaszcza Grotyńskiego. Późniejszą karę więzienia mu skrócono. Bronił jeszcze w Zagłębiu Sosnowiec i Mazurze Karczew. Karierę skończył w wieku 30 lat. Nie miał pomysłu na życie po życiu. Albo inaczej - miał zły pomysł. Alkohol, handel walutą jako cinkciarz, w końcu zawał serca w wieku 57 lat. Tak zmarł legendarny bramkarz, zapomniany niemal przez wszystkich.
-
palinger Zgłoś komentarzCzy marynowane grzyby Broniszewskiego były jadalne?