Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XIX

Gdy w sezonie 1991/92 Bulls wygrali 67 z 82 meczów, wydawało się, że lepiej już się nie da. Nic bardziej mylnego - kampania 1995/96 pokazała, iż dla Michaela Jordana i spółki niemożliwe nie istnieje.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Mówiąc o najlepszej drużynie koszykarskiej w dziejach niemal zawsze wymienia się reprezentację USA z Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku. Jeśli jednak brać pod uwagę tylko zespoły klubowe, to nie ma wątpliwości, że na to miano zasługuje ekipa chicagowskich Byków z rozgrywek 1995/96, która niczym trąba powietrzna przemknęła przez sezon zasadniczy, notując niewiarygodny i niepobity do dnia dzisiejszego bilans 72-10. W zorganizowanym w 2011 roku plebiscycie legendarnego magazynu "Sporting News", mającego wyłonić najznakomitszy team w historii NBA, tamci Bulls w pokonanym polu pozostawili m. in. drużyny Los Angeles Lakers 1971/72 i 1986/87 oraz Boston Celtics 1985/86 i 1964/65, o których sile decydowali tacy gracze jak Jerry West, Wilt Chamberlain, Magic Johnson, Kareem Abdul-Jabbar, James Worthy, Larry Bird czy Bill Russell. "Jego Powietrzność" nie wrócił do ligi zawodowej tylko dlatego, że zatęsknił za koszykówką. Sportowcy takiego formatu zawsze pragną wygrywać, a po niemal dwóch sezonach odpoczynku od basketu Mike odczuwał potworny głód zwycięstw spotęgowany dość marnymi wynikami na baseballowym boisku. "Air" ciężko przepracował okres przygotowawczy i przed pierwszym starciem sezonu zasadniczego przeciwko Charlotte Hornets zapowiedział, że jest w pełni gotów do gry na najwyższym poziomie. - W tej chwili ważę około 96 kilogramów i wszystko zmierza w odpowiednim kierunku - mówił. - Jestem przygotowany fizycznie i psychicznie, żeby podołać trudom rozgrywek.

Gdy w październiku 1993 roku "MJ" ogłosił przejście na koszykarską emeryturę, władze klubu postanowiły go uhonorować i zastrzegły koszulkę z numerem "23". Trykot z nazwiskiem Jordana został również podwieszony pod dach United Center - nowej hali Bulls, przed którą stał wielki pomnik "Jego Powietrzności". Po powrocie na parkiety ligi zawodowej Michaelowi to wszystko było wyraźnie nie na rękę. - Poprosiłem, żeby zdjęli tę koszulkę, ponieważ wróciłem z emerytury - mówił koszykarz. - Szkoda jedynie, że ten posąg jest zbyt duży, żeby go ruszyć z miejsca - żartował.

Na koniec grudnia ekipa z "Wietrznego Miasta" legitymowała się bilansem 25-3 i już to dawało wyraźne podstawy do uważania Bulls za głównego faworyta do mistrzostwa. W styczniu podopieczni Phila Jacksona przeszli jednak samych siebie i odnieśli czternaście zwycięstw, nie ponosząc przy okazji żadnej porażki. Wygranym 98:87 spotkaniem przeciwko Houston Rockets Byki wyrównały najlepszy rekord na otwarcie kampanii, a wychodząc zwycięsko z dwóch kolejnych starć zasiadły samotnie na tronie. Wspaniałą passę Jordana i spółki zdołały dopiero przerwać teamy Denver Nuggets i Phoenix Suns, które sprawiły, że Byki przegrały po raz czwarty i piąty w sezonie. Tym samym nie udało im się pobić należącego do Los Angeles Lakers rekordu trzydziestu trzech triumfów z rzędu.

Po osiemnastu wygranych z kolei, zespół z "Wietrznego Miasta" poległ w Denver 99:105, a Michael Jordan rozegrał niezłe zawody, zdobywając 39 punktów. Kapitalna w jego wykonaniu była trzecia kwarta, wygrana przez Byki aż 39:16, podczas której uzbierał aż 22 "oczka". Fatalne dla gości dwie pierwsze odsłony oraz nieszczególna ostatnia sprawiły jednak, że to gospodarze wyszli zwycięsko z tej potyczki. - To była jedna z tych chwil, w których możesz usiąść i cieszyć się show w jego wykonaniu - wspomina popisy "MJ'a" Ron Harper, ówczesny rozgrywający Byków. - Przekazałem chłopakom, że to była wspaniała seria, i że są na dobrej drodze do powrotu na właściwy tor - mówił po starciu z ekipą ze stanu Kolorado coach Bulls - Phil Jackson.

Wśród uczestników Weekendów Gwiazd w latach 1994 i 1995 próżno szukać Michaela Jordana, trudniącego się wówczas grą w baseball. Jego powrót do ligi zawodowej nie mógł się jednak skończyć inaczej niż wyborem do pierwszej piątki Konferencji Wschodniej na lutową All-Star Game w San Antonio. - Przede wszystkim chcę się dobrze bawić - zapowiadał "MJ". - Z niecierpliwością czekam na rozwój wydarzeń. Wciąż chcę grać najlepiej jak potrafię, ale nie muszę już niczego robić na pokaz. Nie muszę nikomu niczego udowadniać.
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
11 lutego 1996 roku ponad trzydzieści sześć tysięcy widzów zgromadzonych w hali Alamodome było świadkami tego jak Wschód pewnie pokonuje Zachód 129:118. W efekcie tego prysły marzenia sporej części fanów miejscowych Spurs, widzących z nagrodą MVP "Admirała" Davida Robinsona. Ulubieńcowi teksańskiej publiczności show skradł autor 20 punktów przy kosmicznej skuteczności 8/11 z gry - "Jego Powietrzność" Michael Jordan. Liderowi Chicago Bulls dzielnie sekundowali koledzy z drużyny, Anfernee Hardaway (18 "oczek") oraz Shaquille O'Neal (25 punktów), lecz jeśli król basketu po dwóch latach przerwy znów pojawia się wśród najlepszych i zaznacza swoją obecność w taki sposób, to nie ma siły, która mogłaby odebrać mu statuetkę dla najlepszego zawodnika spotkania. Część kibiców tego nie rozumiała i wybór "MJ'a" na MVP Meczu Gwiazd skwitowała buczeniem. Z taką reakcją publiczności w ogóle nie zgadzał się Phil Jackson. - To wyjątkowy koszykarz, który znajdzie drogę do kosza bez względu na okoliczności. Jordan rozegrał znakomite spotkanie i każdą chwilą spędzoną na parkiecie przyczynił się do korzystnego rezultatu swojej drużyny. Doskonale radził sobie w obronie, dowodził młodszymi kolegami, a zdobyte przez niego punkty były kluczowe dla losów meczu - komplementował swojego podopiecznego.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×