W dzieciństwie "MJ" lubił grać w baseball zdecydowanie bardziej niż w koszykówkę. Był czołowym zawodnikiem w swojej podstawówce, a ze starszym bratem Larrym stoczył na przydomowym podwórku niezliczoną liczbę pojedynków. Dopiero w szkole średniej, gdy rozkwitł jego talent do basketu, porzucił marzenia o występach w lidze MLB. Porzucił lub... postanowił odłożyć na później, gdyż pragnienie zdobywania baz powróciło do niego w lipcu 1993 roku podczas oglądania jednego ze spotkań drużyny Chicago White Sox.
[i]
- Siedziałem wtedy w loży razem z Michaelem oraz Ronem Schuelerem, generalnym menadżerem[/i] - wspomina właściciel Białych Skarpet, Jerry Reinsdorf, w którego posiadaniu znajduje się również klub Chicago Bulls. - Ten drugi w pewnym momencie powiedział mi, że Mike chce ze mną o czymś porozmawiać. Jordan wyjawił włodarzowi, że chciałby się udać do Kannapolis i zagrać w kilku meczach tamtejszej drużyny, będącej filialnym zespołem Chicago White Sox. Wówczas ojciec "Jego Powietrzności" jeszcze żył. Choć śmierć Jamesa odcisnęła ogromne piętno na psychice Michaela to nie porzucił on myśli o karierze baseballisty. Ba, po rezygnacji z występów w NBA stała się ona jeszcze bardziej obsesyjna.
Odejście Michaela Jordana z NBA wiązało się nie tylko z utratą sportowej jakości przez Chicago Bulls. "Jego Powietrzność" był cenną postacią dla całego miasta. Jego wartość szacowano na około miliard dolarów. - Gdyby "MJ" był korporacją, z pewnością figurowałby na liście Fortune 500 - mówił John Skorburg, główny ekonomista Chicagowskiej Izby Gospodarczej. Fachowa prasa twierdziła nawet, że ten miliard dolarów to kwota solidnie zaniżona.
Gdy Mike został wybrany przez Byki w drafcie w 1984 roku, wartość zespołu z "Wietrznego Miasta" wynosiła 18,7 miliona "zielonych". W ciągu dziewięciu lat wzrosła dziesięciokrotnie, do prawie 190 milionów. Nie da się ukryć, że stało się tak głównie za sprawą Jordana, bez którego niemożliwym byłoby wywalczenie przez Bulls trzech tytułów mistrzowskich z rzędu. To obecność w drużynie "Jego Powietrzności" przyciągała stacje telewizyjne, agencje reklamowe czy generowała ogromne zyski ze sprzedaży klubowych gadżetów. "MJ" miał także w mieście własną restaurację, która wabiła nie tylko tubylców. Ba, do "Wietrznego Miasta" przybywali ludzie z całego świata tylko po to, żeby przyjść do Chicago Stadium i obejrzeć w akcji najlepszego koszykarza globu.
Osoba "Jego Powietrzności" stanowiła magnes dla najbogatszych sponsorów. McDonald's, Gatorade czy Wilson to jedynie wierzchołek góry. Bez Jordana i zysków, które generował, niemożliwe byłoby również rozpoczęcie budowy nowej hali Byków - United Center. - Tak długo jak Bulls mieli w składzie Michaela, zgarniali pełną pulę - twierdził James Annable, główny ekonomista w banku First Chicago. - Jego strata jest bolesna, lecz co dokładnie oznacza dowiemy się, gdy zobaczymy na co stać Byki bez niego. Jordan to ikona popkultury, stwarzająca wiele możliwości nie tylko biznesowych.
W mediach często spekulowano na temat tego, czy przyczyną rezygnacji Jordana z występów w NBA na pewno było wypalenie. Wiele mówiło się o tym, że to komisarz ligi, David Stern, postawił Michaelowi ultimatum, wedle którego "Air" miał przejść na sportową emeryturę unikając jednocześnie kar dyscyplinarnych związanych ze swoim uzależnieniem od hazardu. Prawdy pewnie nigdy się nie dowiemy, lecz Jerry Reinsdorf potwierdza wersję gwiazdora chicagowskich Byków. - Michael powiedział mi, że musi odejść. Śmierć jego ojca i media twierdzące, że była ona wynikiem jego nałogu hazardowego, bardzo go dotknęły - wspomina. Jordan i właściciel Bulls oraz White Sox odbyli tę rozmowę w ostatnim tygodniu sezonu baseballowego, tuż przed play-offs. - Co w takim razie chcesz robić? - zapytał Reinsdorf. - Chcę grać w baseball. Mój ojciec zawsze marzył, że będę to robił zawodowo - odpowiedział "MJ".
Jerry postanowił spełnić marzenie "Jego Powietrzności". Zaznaczył jednak, że wcześniej będzie trzeba przedyskutować wszystko z trenerem mistrzów NBA - Philem Jacksonem. Michael obawiał się konfrontacji z "Zen Masterem" i tego, że ten nie przyjmie do wiadomości jego nowego pomysłu na życie. Ostatecznie jednak coacha udało się udobruchać.
[nextpage]
7 lutego 1994 roku "MJ" podpisał kontrakt wolnego agenta i otrzymał zaproszenie na wiosenne treningi z drużyną Chicago White Sox. Gdy baseballowe plany "MJ'a" trafiły do opinii publicznej, trener Białych Skarpet, Walt Hriniak, natychmiast wykonał telefon do Jerry'ego Reinsdorfa. - O co tutaj chodzi?! - zapytał oburzony. - Nie potrzebujemy tego rodzaju reklamy. Co to ma znaczyć? Właściciel klubu odparł: - Walter, on jest całkowicie poważny. Poczekaj aż go poznasz.
Okazało się, że Mike absolutnie nie żartował. Podczas wiosennego obozu treningowego pracował najciężej ze wszystkich uczestników. Zaczynał o siódmej trzydzieści rano i harował tak intensywnie, że często jego dłonie krwawiły. Jordan świetnie również wpasował się w drużynę. Koledzy go uwielbiali. Ozzie Guillen wspomina, że wziął od Michaela autograf, bo podziwia go za jego dokonania na parkietach NBA. Poza tym uważa jednak, że Michael to całkiem normalny facet, który w ogóle się nie wywyższał, i z którym zawsze można było zamienić słowo. - Dla mnie to zaszczyt, że mogłem dzielić z nim szatnię - mówi.
Michael Jordan na parkiecie potrafił wyprawiać rzeczy niemożliwe, lecz do gwiazdy baseballu wiele mu brakowało. Z tego też względu Gullien często żartował z "MJ'a", że choć jest on najlepszym sportowcem na świecie, to na boisku baseballowym mu ustępuje. Podczas przygody "Jego Powietrzności" z pałką i rękawicą miało miejsce również kilka zabawnych sytuacji. W czasie towarzyskiego meczu w Miami na boisko wtargnęła kobieta, która marzyła o pocałunku z Jordanem. - Gdy wysiadaliśmy z klubowego autobusu, znajdujące się w pobliżu dziewczyny zaczynały płakać, bo właśnie obok nich przeszedł Michael Jordan. To był dość niecodzienny widok - wspomina Gullien.
Treningom najlepszego koszykarza świata z drużyną Chicago White Sox towarzyszył ogromny szum medialny. Michael na każdym kroku starał się jednak być sobą, grając w karty oraz paląc cygara z kolegami z zespołu. "MJ" lubił też z nowymi kumplami pojedynkować się w ping-ponga. Podobno najbardziej zażarte boje toczył z Kirkiem McCaskillem.- Nigdy nie zapomnę Michaela Jordana grającego w ping-ponga - opowiada powiązany z Białymi Skarpetami Scott Reifert. - Mając na uwadze jego wspaniały zasięg, cudownie się go oglądało przy stole. Inna rzecz to pragnienie rywalizacji. Baseballiście bardzo lubią rywalizować, ale Mike wznosił ping-pongowe mecze na zupełnie inny poziom.
Po letnim obozie z Chciago White Sox, trenerzy uznali, że "MJ" nie kwalifikuje się do występów w lidze MLB. W związku z tym 31 marca 1994 roku został włączony do składu Birmingham Barons - satelickiego klubu Białych Skarpet grającego na drugim poziomie MiLB, czyli organizacji lig znajdującej się o szczebel niżej niż słynna MLB. Baseballowa kariera "Jego Powietrzności" trwała do 10 marca 1995 roku. W tym czasie zagrał on w 127 meczach, zdobył 30 baz oraz miał 3 home runy. Po zakończeniu rozgrywek wziął jeszcze udział w międzysezonowych zmaganiach AFL, gdzie przywdziewał strój Scottsdale Scorpions.. Nosił koszulkę z numerem "45". - Jeśli zacząłby wcześniej, miałby szansę zaistnieć w tym sporcie - mówi Alex Cora, słynny baseballista. - Jordan to wielki sportowiec, lecz nie można zaczynać grać w baseball w wieku trzydziestu lat. Było mu ciężko, ale i tak wiele osiągnął w tak krótkim czasie.
Cała NBA tęskniła za Michaelem Jordana. Liga bardzo wiele straciła na odejściu tego niesamowitego i niezwykle charyzmatycznego gracza. Ludziom wydawało się, że cały ten baseball to tylko kaprys koszykarskiego gwiazdora, i że lada chwila wróci on do basketu. - Nigdzie się stąd nie ruszam - przekonywał. [i]Wiele się o tym mówi w radiu i telewizji, lecz to nieprawda. Jestem tu szczęśliwy i zamierzam zostać.
[/i]Chicago Bulls w sezonie 1993/94 osiągnęli bilans 55-27, a liderami zespołu byli Scottie Pippen oraz Horace Grant. Brak Mike'a dał się we znaki dopiero w play-off's, gdzie podopieczni Phila Jacksona odpadli już w drugiej rundzie, ulegając w siedmiomeczowej serii New York Knicks. W kolejnych zmaganiach było jeszcze gorzej, gdyż pod koniec lutego mieli na koncie więcej porażek niż zwycięstw. W ich układance wyraźnie brakowało jednego bardzo ważnego elementu.
Koniec części szesnastej. Kolejna już w najbliższą środę.
Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.
Bibliografia: Chicago Tribune, mlb.com, nj.com, basketball-reference.com.
Poprzednie części:
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. I
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. II
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. III
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. IV
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. V
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VI
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VII
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VIII
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. IX
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. X
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XI
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XII
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XIII
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XIV
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XV