Nie będzie przesadą napisanie, że decyzja "Jego Powietrzności" była szokiem dla całego świata, bowiem sława zawodnika Chicago Bulls daleko wykraczała poza Stany Zjednoczone i tamtejszą zawodową ligę koszykówki. "MJ" miał dopiero 30 lat, a za sobą niesamowity sezon, w którym sięgnął z Bykami po trzeci tytuł mistrzowski z rzędu. Indywidualnie notował średnio 32,6 punktu oraz 2,8 przechwytu, zwyciężając w klasyfikacji najlepszych strzelców i "złodziei". Wystąpił w lutowym Meczu Gwiazd w Salt Lake City oraz znalazł się w pierwszej piątce NBA i pierwszej piątce najlepszych obrońców, a magazyn "Forbes" umieścił go na samym szczycie listy najlepiej zarabiających sportowców.
Wielu specjalistów z branży zastanawiało się nad prawdziwą przyczyną tak radykalnej decyzji Michaela. Wypalenie? To nie w jego stylu - w końcu ten facet był głodny sukcesów jak nikt inny. W wakacje 1993 roku przeżył jednak wielką rodzinną tragedię - jego ojciec James został zamordowany przez dwóch nastolatków na parkingu przy autostradzie na granicy Karoliny Północnej i Południowej. Powodem zbrodni był przepiękny lexus, prezent od Mike'a, którym mężczyzna wracał z... pogrzebu przyjaciela. Strata rodzica to dla każdego ogromny cios, a w takich chwilach bardzo łatwo o pochopne działania. Słowa Jordana, choć wypowiadane ze łzami w oczach, wydawały się jednak bardzo dobrze przemyślane. - Śmierć ojca spowodowała, że zrozumiałem, iż nikt nie zna chwili, w której odejdzie z tego świata - mówił. - Ja mam w życiu do osiągnięcia jeszcze bardzo wiele. Mam wielu znajomych oraz członków rodziny, których nie widziałem od bardzo dawna. Poświęcając się koszykarskiej karierze musiałem bowiem myśleć przede wszystkim o sobie, jeśli chciałem zdobyć wszystko to co mi się udało. Teraz przyszedł czas, by poświęcić się rodzinie i spędzać więcej czasu z żoną oraz dziećmi. Po prostu wrócić do normalnego życia.
"MJ" był bardzo zżyty ze swoim tatą, który uwielbiał podziwiać grę swojego syna. W środowisku pojawiły się plotki, że śmierć ojca była karą dla Michaela za hazardowe długi. Wówczas nie było już bowiem tajemnicą, że koszykarz Chicago Bulls przegrywał spore sumy w karty i golfa, a opublikowana w marcu 1993 roku i wspomniana już wcześniej książka Richarda Esquinasa pt. "Michael i Ja: Nasze uzależnienie od hazardu... Moje wołanie o pomoc" jeszcze bardziej podgrzała gorącą atmosferę wokół pozaboiskowego życia "Jego Powietrzności". - Niektórzy dziennikarze potrafią tylko spekulować i szukać sensacji - komentował "Air". - To powinno skłonić nas wszystkich do zatrzymania się choć na chwilę i zastanowienia się nad podstawowymi wartościami ludzkimi.
Sezon zasadniczy 1992/93 ekipa z "Wietrznego Miasta" zakończyła z bilansem 57-25. Wynik zasługujący na uznanie, lecz Bykom nie dał nawet pierwszego miejsca w Konferencji Wschodniej, które zgarnęli mający w dorobku o trzy triumfy więcej New York Knicks. Nagroda MVP rozgrywek także ominęła Michaela Jordana, trafiając tym razem w ręce gracza Phoenix Suns - Charlesa Barkleya.
Bulls przez dwie pierwsze rundy play-off's 1992/93 przebrnęli bez zadyszki, pokonując do zera najpierw Atlantę Hawks, a następnie Cleveland Cavaliers. W starciu o wielki finał zmierzyli się natomiast z nowojorskimi Knicks, którzy zdetronizowali ich w sezonie zasadniczym. Gdy przyszło co do czego, to jednak podopieczni Phila Jacksona pokazali swoją wyższość, wygrywając serię w sześciu meczach. Serię, która zaczęła się dla nich fatalnie, bo od dwóch porażek i zarwanej nocy "MJ'a" w kasynie w Atlantic City tuż przed starciem numer dwa. "Jego Powietrzność" zdobył wprawdzie potem 36 "oczek", lecz przy mizernej skuteczności 12/32 z gry, co potwierdziło, że jest tylko człowiekiem. - Michael będzie chciał to sobie odbić i nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Gdy przytrafi mu się gorszy występ, za każdym razem wraca w wielkim stylu - zapewniał po tym feralnym wieczorze Phil Jackson.
[nextpage]
Coach Byków miał rację, lecz genialny mecz w wykonaniu jego asa miał miejsce dopiero w starciu numer cztery, kiedy to "MJ" ustrzelił 54 punkty, dzięki czemu Bulls wyrównali stan rywalizacji na 2-2. We wcześniejszym pojedynku oglądaliśmy natomiast żenujący spektakl w jego wykonaniu, podczas którego trafił zaledwie trzy z osiemnastu prób z pola. Po beznadziejnym otwarciu serii team ze stanu Illinois nie poniósł w niej już ani jednej porażki i rywalizacja zakończyła się triumfem obrońców tytułu w stosunku 4-2. Awans do finału Byki świętowały w Madison Square Garden, gdzie rozprawiły się z gospodarzami 96:88. "MJ" wspaniale współpracował z kolegami, zaliczając 9 asyst, tuszując tym samym słabą celność rzutów z gry. - Michael ma wpływ na tak wiele aspektów naszych poczynań, że mało kto jest w stanie wyłapać je wszystkie - oceniał Scottie Pippen. - Pomagał na tablicach, szukał lepiej ustawionych kolegów oraz wykonywał świetną robotę w obronie.
Przeciwnikiem Chicago Bulls w wielkim finale rozgrywek 1992/93 był team Phoenix Suns z MVP sezonu zasadniczego, Charlesem Barkleyem w składzie. "MJ" oraz "Sir Charls" prywatnie tworzyli parę przyjaciół, lubiących od czasu do czasu rozegrać ze sobą kilka partii golfa. Na parkiecie nie było jednak miejsca na sentymenty, gdyż Jordan miał wielki apetyt na trzecie mistrzostwo ligi z rzędu, a Barkley pragnął po raz pierwszy w karierze stanąć na koszykarskim szczycie. Po dwóch pierwszych meczach rozegranych w Arizonie bliżej upragnionego celu był ten pierwszy, ponieważ Byki wygrywając dwa spotkania na terenie Słońc objęły wyraźne prowadzenie w serii. Na kolejne trzy potyczki zmagania przeniosły się do Chicago, lecz ekipie z "Wietrznego Miasta" nie udało się rozstrzygnąć losów rywalizacji przed własną publicznością. Gra numer trzy przyniosła aż trzy dogrywki, po których to goście opuszczali parkiet jako zwycięzcy. Trzy dni później Byki podwyższyły jednak stan rywalizacji na 3-1, a występ Jordana, który uzbierał 55 punktów, do dziś jest wspominany jako jeden z najgenialniejszych w historii finałów NBA. - Tak jak wszyscy jestem pod ogromnym wrażeniem gry Michaela Jordana - komentował na gorąco ówczesny trener Słońc - Paul Westphal. - To najlepszy rozgrywający wszech czasów, najlepszy rzucający obrońca, najlepszy niski skrzydłowy, a także prawdopodobnie jeden z pięciu najlepszych silnych skrzydłowych i centrów. Pomimo tego Charles Barkley i spółka zdołali się odrodzić w meczu numer pięć i po triumfie 108:98 przenieść zmagania ponownie na własny grunt.
Szóste starcie pomiędzy Chicago Bulls a Phoenix Suns okazało się ostatnim w serii. Byki prowadziły od samego początku, lecz w czwartej kwarcie roztrwoniły całą przewagę i o zwycięstwo musiały walczyć do samego końca. Decydujący okazał się rzut za 3 punkty, trafiony przez Johna Paxsona na 3,9 sekundy przed końcową syreną. Byki wyszły po nim na prowadzenie 99:98, a dzięki temu, że Horace Grant zablokował próbę ostatniej szansy, wykonywaną przez Kevina Johnsona, trzeci tytuł mistrzowski dla teamu z "Wietrznego Miasta" stał się faktem. "MJ" w Arizonie ustrzelił 33 "oczka", dokładając do tego 8 zbiórek i 7 asyst. Jego średnie z sześciu pojedynków finałowych znów były piorunujące - 41 punktów, 8,5 na tablicach oraz 6,3 kluczowego podania. Charles Barkley w zestawieniu z urodzonym na Brooklynie koszykarzem nie miał najmniejszych szans, wypadając lepiej tylko w zbiórkach, dlatego statuetka MVP finałów trafiła do gracza teamu ze stanu Illinois.
Żądna sensacji prasa nie dawała spokoju Jordanowi nawet pomiędzy kolejnymi meczami z Suns. Po publikacji książki Richarda Esquinasa zamiłowanie króla basketu do hazardu było szeroko komentowane przez wszystkie media, a sam zainteresowany zasypywany był różnymi niewygodnymi pytaniami. W końcu zdecydował się zabrać głos po raz kolejny: - Grałem z Richardem Esquinasem w golfa i zakładaliśmy się o pieniądze. Nie prowadziłem żadnej ewidencji, więc nie mogę sprawdzić ile dokładnie wygrałem, a ile przegrałem. Mogę jednak wszystkich zapewnić, że suma zakładów była zdecydowanie mniejsza niż ta niedorzeczna kwota, o której on mówi - napisał w specjalnym oświadczeniu. "MJ'owi" było przykro, że osoba, którą uważał za przyjaciela, wykorzystała jego nazwisko dla odniesienia korzyści. Martwiło go również to, iż nagle zaczęto bardziej się interesować jego życiem pozasportowym niż dokonaniami na parkietach NBA.
Michael Jordan uczynił z Chicago Bulls legendarny zespół. Po co najmniej trzy tytuły pod rząd przed Bykami po raz ostatni sięgnęli Boston Celtics w latach 1964-66. Oznaczało to, iż "Jego Powietrzności" nikt już nie mógł zarzucić, że jego sukcesy drużynowe są mniejsze niż te odnoszone przez Larry'ego Birda czy Magica Johnsona. W jednym z wywiadów Mike zdradził, że decyzję o zakończeniu kariery po rozgrywkach 1992/93 podjął już w czasie igrzysk w Barcelonie. Już wtedy czuł "zmęczenie materiału", lecz właśnie chęć przebicia osiągnięć wyżej wymienionej dwójki dała mu energię niezbędną do przebrnięcia przez jeszcze jedną kampanię.
Koniec części piętnastej. Kolejna już w najbliższą środę.
Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.
Bibliografia: Chicago Tribune, New York Times, ajr.org, basketball-reference.com.
Poprzednie części:
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. I
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. II
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. III
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. IV
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. V
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VI
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VII
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VIII
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. IX
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. X
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XI
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XII
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XIII
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XIV