Top 7, czyli nie ma jak na Okęciu. Pełen odlot

 Redakcja
Redakcja

Zmiana szyldu

Wicemistrzostwo olimpijskie przywiezione z Barcelony w 1992 roku miało swój smak. Kibice w Polsce byli spragnieni sukcesu. Poprzednio na wielkiej imprezie Biało-Czerwoni grali w Meksyku (1986), na medal czekano jeszcze dłużej. Kiedy więc ekipa Janusza Wójcika podbijała Hiszpanię, Andrzej Juskowiak, Wojciech Kowalczyk, Ryszard Staniek stali się z dnia na dzień bohaterami tłumów. Gospodarzom w finale nie dali rady, ale i tak byli wielcy. W kraju czekały na nich - uprzedzając fakty - splendory. Miłość kibiców oraz finansowe gratyfikacje, w tym Polonezy Caro w kolorze złotym po jednym na głowę. Ale najpierw był powrót z gorącej Hiszpanii...
 
W "PN" z 18 sierpnia 1992 trzy grosze do całej sprawy postanowił wtrącić Janusz Atlas. Mniejsza o całość felietonu pt. "Sprawa do załatwienia", natomiast opis atmosfery panującej na lotnisku w oczekiwaniu na bohaterów wart jest zacytowania: "Zaniosło mnie na nowy terminal portu lotniczego na Okęciu, żeby uczestniczyć w uroczystości powitania olimpijczyków wracających z Barcelony. Piłkarzy - w szczególności. Zaraz powiało pozaprzeszłym reżimem. Prezesi przy tacach, z szampanem, wyfraczeni i zadowoleni z siebie, bo to przecież oni tymi ręcamy zdobyli na igrzyskach katalońskich kilkanaście medali. Więc prezesi stoją w saloniku dla VIP-ów i czekają. Za to lata jakiś ministerialny piesek i przegania dziennikarzy. Prasa - won! Powitanie będzie, ale we własnym, doborowym gronie. Zajechał autokar i pojawili się uradowani (niektórzy aż za bardzo) nasi ulubieńcy."
 
Piłkarze rozmawiają z dziennikarzami. Jusko już snuje plany odnośnie gry w Sportingu Lizbona. - Prezes Sportingu Mauro Cintro był na finałowym meczu na Camp Nou - mówił król strzelców turnieju. Z kolei kapitan Jerzy Brzęczek przekonywał: - Nie ulega wątpliwości, że tego sukcesu nie można zmarnować. Warto inwestować w tę drużynę. Na pewno kilku piłkarzy powinno znaleźć się w pierwszej reprezentacji, ale nie chciałbym, aby rozniecano sztuczny konflikt między tymi drużynami, piłkarzami i trenerami.

Tego konfliktu nikt nie chciał, niemniej słowa Kowalczyka, po lotnisku paradującego z efektownym jasnym kapeluszu, zaskoczyły kibiców, dziennikarzy i wywołały poruszenie w PZPN. To wtedy miały paść słynne słowa: "Zmieniamy szyld i jedziemy dalej". To wtedy Kowal miał powiedzieć (wciąż ten sam numer "PN"), że Kazimierz Górski, Jerzy Lechowski i Marek Pietruszka nie powinni pracować w PZPN, a budowa pierwszej reprezentacji powinna wyglądać w ten sposób, iż w 70 procentach stanowiłaby ją drużyna olimpijska, jedynie uzupełniona kilkoma starszymi graczami jak Roman Kosecki, Robert Warzycha czy Jacek Ziober.

Niedawno w wywiadzie udzielonym portalowi natemat.pl Wójcik wrócił do tych wydarzeń: - Padło wtedy pamiętne hasło. Rzucone przez zawodników, podtrzymywane przeze mnie: Zmieniamy szyld i jedziemy dalej. Ale różnym ludziom w związku to nie pasowało. Dlatego, bo to by ich odsunęło od żłoba. Niestety, nie dopuszczono wtedy tych, którzy powinni wejść do reprezentacji. Zawodnikom zarzucono arogancję i pychę. Atakowano Kowalczyka, Juskowiaka, mnie, że ich popieram. Nagle zapomniano, jak w Barcelonie rżnęliśmy klientów...

Polub Piłkę Nożną na Facebooku
inf. własna
Zgłoś błąd
Komentarze (2)