Największe mecze Kazimierza Górskiego

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski

Polska - RFN 0:1
3.07.1974, Frankfurt

Tak jak Wembley '73 stało się symbolem wielkiego triumfu w polskim stylu, a więc desperackiej "obrony Częstochowy" przerywanej symbolicznymi bohaterskimi szaleńczymi szarżami, tak Frankfurt '74 jest symbolem utraconej szansy. Mistrzostwa świata, którego nigdy nie zdobyliśmy.

Co by było gdyby? Przecież w pierwszej połowie Polska miała przewagę, więc gdyby Lato i Gadocha mogli się rozpędzić... a przecież byli najszybszymi zawodnikami swoich czasów. To oni stracili najwięcej.

"Po pierwsze dla zespołu, który musi atakować, wygrać, przeszkody terenowe są groźniejsze niż dla drużyny zadowalającej się remisem. Po drugie styl gry Polaków oparty na szybkości, na stałym ataku, na długich przerzutach wymagających precyzji potrzebuje boiska suchego i dobrze przygotowanego" - analizował korespondent "Sportowca", Maciej Biega.

I chyba z tą argumentacją można się zgodzić. Mecz rozegrany 3 lipca 1974 roku we Frankfurcie nie miał prawa zostać rozegrany. Nie tego dnia.

Na krótko przed meczem zza chmur wyjrzało słońce i Jan Ciszewski, komentator TVP, wyraził nadzieję, że po pół godzinie sytuacja może się poprawi. O ile oczywiście drenaż jest coś wart. Tyle że drenaż tego dnia w ogóle chyba nie działał, bo na 45 minut przed rozpoczęciem spotkania jeszcze padało, a murawa nie przyjmowała już wody.

W umysłach polskich kibiców pozostał obrazek skazanych na syzyfową pracę osobników w zielonych dresach pchających przed sobą maszyny do osuszania. Obok strażacy próbują odpompować wodę. Wszystko to wygląda na desperacką próbę ratowania tego, co się da. O doprowadzeniu boiska do stanu używalności nie było mowy.

Jak napisała jedna z niemieckich gazet, "żadne zawody Bundesligi nie miałyby prawa odbyć się przy takiej pogodzie". Faktycznie niewiele ten mecz miał wspólnego z tytułem polskiego hitu mundialu Maryli Rodowicz "Futbol, futbol".

Andrzej Strejlau (w książce "Mundial '74. Dogrywka" Karoliny Apiecionek): "Ciężko czasem było przesunąć piłkę o pół metra, bo stawała na wodzie. Musiała być podawana górą, nie można było grać dołem, a jednocześnie ciężko było ją z tej wody wydobyć".

Andrzej Szarmach, który tego dnia pauzował z powodu urazu, w tej samej książce: "Robert Gadocha uciekł po skrzydle, wypuścił sobie piłkę i na pełnym gazie próbował ją dogonić. Piłka stanęła w kałuży a on przeleciał".

Polacy po pierwszej części, w której uzyskali znaczną przewagę, byli chyba zbyt wycieńczeni. Tak można to sobie dziś tłumaczyć. Bo nie byliśmy w tym meczu gorsi.

Nam została legenda, a to Niemcy po zmianie stron znaleźli kawałek może nie suchej, ale jeszcze nie aż tak bagnistej ziemi. Malutki korytarz po lewej stronie boiska, który stał się ich przyczółkiem.

To właśnie stąd przeprowadzili decydującą akcję. Franz Beckenbauer zagrał długą piłkę do Bernda Holzenbeina, ten świetnym podaniem uruchomił Rainera Bonhoffa, który oddał piłkę do Gerda Muellera. A "Der Bomber" nie marnował takich sytuacji. Działo się to 76. minucie. Wcześniej Jan Tomaszewski bronił rzut karny wykonywany przez Uliego Hoenessa.

Polub Piłkę Nożną na Facebooku
inf. własna
Zgłoś błąd
Komentarze (2)
  • Kacper Kasprzyk Zgłoś komentarz
    Mogliby zrobić jakiś miniturniej upamiętniający Kazia Górskiego, taki 4 zespołowy 1 dnia półfinały, drugiego mecz o 3 miejsce i finał, grały by Legia, Panathinakos, Olimpiakos Pireus
    Czytaj całość
    i ktoś jeszcze
    • yes Zgłoś komentarz
      W 1973 byłem na treningu reprezentacji w Zakopanem. Gapiłem się - nie trenowałem ;)