Grzegorz Drozd: Ręka, kufel, mózg na ścianie

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd

Sharky Mark

Tor w Linkoeping leży z dala od centrum miasta. Na szwedzki wzór standardowo wśród zielonych łąk i drzew. Prowizoryczne trybuny zamontowane na głównej prostej, a także pierwszym łuku. Resztę stanowią zielone wały. Arena walki to techniczny i krótki tor. Znakomicie wyprofilowany. W 1999 roku na obiekcie w Linkoeping miała odbyć się druga runda Grnad Prix. Po pierwszej odsłonie na fotel lidera wskoczył Tomek Gollob, który w świetnym stylu zwyciężył na błotnistej praskiej Markecie. W Linkoeping wszyscy liczyli, że deszcz oszczędzi żużlowców. Miejscowa publiczność wierzyła, że straty do lidera odrobi miejscowy guru Tony Rickardsson, który ostro potraktowany przez sędziego w Pradze został wykluczony za opóźnianie startu, co zakończyło się klęską w końcowej punktacji dla Szweda. Gospodarze w gronie stałych uczestników cyklu posiadali aż sześciu żużlowców toteż światowa federacja postanowiła przyznać dzikie karty zawodnikom innych nacji. Zaproszenie dostał obiecujący i perspektywiczny Polak - Sebastian Ułamek, a także Mark Loram, który po słabym poprzednim sezonie wypadł z cyklu. - Nie mogłem przystosować się do nowej pucharowej formuły, w której dwa nieudane starty eliminowały zawodnika z turnieju - mówił Mark. Format eliminatorów nigdy nie był na rękę walczakom, którzy z trudem wydzierają każde oczko. Preferował startowców, odpornych psychicznie i doświadczonych cwaniaków. Mark Loram to przede wszystkim serce na torze. Bez sztuczek i kunktatorstwa. Tak podszedł i do turnieju w Linkoeping.

Po 10. wyścigu kończącym pierwszą fazę zawodów nad stadionem przeszła ogromna ulewa. Na torze stanęły kałuże. Organizatorzy ze stoickim spokojem zapewnili Ole Olsena, że przygotują nawierzchnię do dalszej jazdy. W ruch poszły ciężarówki, które wysypały wiele ton suchego materiału. W kilka dni po turnieju Polskę obiegły zdjęcia, które przedstawiały nowatorskie metody przygotowania nawierzchni. Podczas licznych wizyt na meczach szwedzkiej Elitserien przekonałem się, że podobne praktyki, to standard.

Deszcz często bywa najlepszym toromistrzem. Tak było i w tym przypadku. Mokry, przyczepny, ale jednolity na całej szerokości tor stworzył znakomite widowisko, którego kulminacyjnym momentem był finał. Pod start podjechał Tony Rickardsson, który tego wieczoru pokazał ogromny kunszt jazdy na trasie. Tony jeździł jak w transie. Obok niego cwany lis - Jimmy Nilsen. Dalej Mark Loram i spod siatki Australijczyk Leigh Adams, dla którego był to debiut w finale. Pasywny i mało dynamiczny po szerokiej Adams był niemalże skazany na pożarcie. - Jeśli ktoś ma zatrzymać Szwedów w tym wyścigu, to tylko Mark Loram - pomyślałem. Po starcie na czoło wyszli dawaj Szwedzi. Za plecami czaił się Loram. Najpierw na wskutek błędu Rickardssona Anglik przeszedł na drugie miejsce i usadowił się za plecami Nilsena. Czaił się niczym rekin, który zapolował na kolejną ofiarę. Tym razem na główne danie dnia. Na pełnej manetce wchodził w kolejne wiraże. Zbliżał się do Nilsena metr po metrze. W końcu na wejściu w kolejny łuk przeciął tor jazdy Nilsenowi, który zastosował nożyce i odbił pierwsze miejsce. Anglik nie spasował i na kolejnym, a zarazem ostatnim okrążeniu powtórzył manewr i ponownie wyszedł na prowadzenie, które dowiózł do mety. To był fantastyczny speedway. Wyścig przeszedł do historii żużla. Z parkingu wybiegli koledzy z toru. Billy Hamill, Joe Screen i inni. Każdy był pod wielkim wrażeniem walki i stylu Lorama. - Taki żużel mógł odjechać tylko on - padały w nieskończoność głosy.

Lokal Matador

Martin Dugard jest typowym przypadkiem gościa, który skazany był na żużel. Dziadek zawodnik i ojciec zawodnik. W dodatku tata Bob promotor, toromistrz, a w zasadzie człowiek orkiestra w Eastbourne Eagles. Martin to pokolenie Gary Havelocka, Chrisa Louisa, czy Marka Lorama. Efekt prowadzonych szkółek dla małych chłopców na terenie Wielkiej Brytanii w latach osiemdziesiątych. Zaczynał od wyścigów na trawie. Później debiut w słabszej lidze, pierwsze sukcesy juniorskie i debiut w najwyższej klasie rozrywkowej w Oxford Cheetahs przy boku najlepszego wówczas żużlowca świata Duńczyka Hansa Nielsena. Książkowy scenariusz. Kariera Martina Dugarda rozwijała się w błyskawicznym tempie. W 1990 roku awansował do finału indywidualnych mistrzostw świata. Zawody odbyły się na Odsal w Bradford. Dugard miał sposobność zadebiutować przed własną publicznością. Skończyło się na 11. miejscu. - Ma jeszcze czas - mówili kibice. Kariera się rozwijała. Na stałe trafił do reprezentacji Wielkiej Brytanii. W Oxford wraz z Nielsenem stanowił dwójkę liderów.

W 1992 roku postanowił, że po ubiegłorocznej porażce w eliminacjach mistrzostw świata wejdzie do finału i pokaże na co go stać. Plan w zasadzie wykonał. Po zaciętej batalii zajął ósme ostatnie premiowane awansem miejsce w półfinale mistrzostw świata w austriackim Wiener Neustad. Finał w tamtym roku odbył się w Polsce. Przepis mówił, że jeśli żaden z reprezentantów gospodarzy nie zdołał wejść w sportowej walce do finału, to nominacje dostanie żużlowiec z tego kraju, który najdalej zaszedł w eliminacjach. Regulamin został zastosowany. Polacy 20 lat temu należeli w świecie do trzeciego rzutu. Pech chciał, że najlepszy wynik w eliminacjach osiągnął Sławomir Drabik, który zajął 11. miejsce na austriackim torze. Przepis okazał się bezlitosny dla Dugarda, który został zmuszony pozostać we wrocławskim parkingu i przyglądać się walce kolegów. - To doświadczenie odcisnęło na mnie spore piętno. Poczułem się oszukany i straciłem wiele ze swej motywacji - mówił po latach od tamtych wydarzeń w parkingu Eastbourne Dugard. Mimo kilku świetnych sezonów to właśnie Eastborune i ich specyficzny obiekt Arlington Arena położony w malowniczym parku z daleka od miasta był sercem Martina. Tu wychowywał się jego ojciec i zaangażowana jest od wielu lat w speedway cała jego rodzina. Dugard do Eastbourne powrócił po feralnym 1992 roku i reprezentował ten klub do końca kariery. Po 1992 roku Dugard w dalszym ciągu był reprezentantem Wielkiej Brytanii, ale wyraźnie jego kariera nabrała innego pędu. - Skoncentrowałem się na moim klubie i rozgrywkach na brytyjskich torach - przyznaje Martin. Warto dodać, że chłopaki z Eastbourne zawsze stanowili zwartą paczkę. Położenie geograficzne, czyli na samym południu, z dala od innych ośrodków żużlowych potęgowała więzy ekipy Eastbourne. Dawid Norris, Dean Barker, Martin Dugard, a nawet zagraniczni jeźdźcy, jak Stefan Andersson, Stefan Danno, to żużlowcy utożsamiani z Eastbourne Eagles jak rzadko kiedy inni żużlowcy z innymi klubami.

W 2000 roku Martin był w znakomitej formie. Tylko dyletanci twierdzą, że zwycięstwo Dugarda na Brandon Stadium w Coventry podczas brytyjskiej rundy Grnad Prix było niespodzianką. Martin angielskie tory znał na wylot. Był typowym lokal matador. W pełni świadomie zrezygnował z honorów na arenie międzynarodowej. Nie startował za wiele w zagranicznych ligach. - Taki był mój pomysł na speedway. Wspólnie z rodziną doglądamy interesów w Eastbourne. Tutaj byłem idolem i bohaterem. Finansowo też wszystko grało i spokojnie mogłem utrzymywać swoją rodzinę. Taki układ mi pasował. Nie każdy musi zostać ambasadorem żużla na całym świecie jak Tony Rickardsson, czy Greg Hancock - śmieje się Maritn. Żużlowcem był znakomitym. Ogromna rutyna, potrafił jechać twardo i trafnie dobierać ścieżki. Wielu zarzucało mu mało sportowy tryb życia. Obżarstwo i okrągłą sylwetkę na motocyklu. Jednak w sezonie 2000 Martin był w doskonalej formie i pragnął poprowadzić orły do sukcesy w Elite League. Wisienką na torcie miał być sukces w Grand Prix. - Trening w zasadzie sobie odpuściłem. Na torze Pszczół jechałem kilka dni wcześniej w meczu ligowym. Jechało mi się dobrze, a tor w zasadzie był identyczny. Dlatego szybko ulotniłem się ze stadionu i pojechałem do domu wypocząć i nabrać sił - wspomina Dugard, który tamtego lipcowego wieczoru był wprost nie do zatrzymania. - Tor po opadach był ciężki i przyczepny. Na zewnątrz odrzuciło się wiele luźnej nawierzchni. Doskonale wiedziałem jak to wykorzystać - mówi Dugard. - Wiem, że publiczność nie stała za bardzo po moje stronie. Wszyscy pragnęli zwycięstw Marka Lorama, któremu od początku sezonu szło bardzo dobrze i miał spełnić marzenia kibiców o sukcesie, których Anglicy już w tamtym czasie nie mieli za wiele. Ale ja miałem swój plan. Wiedziałem, że być może to ostania szansa, aby wygrać coś wielkiego - dodaje Martin. Dugard tego dnia nie miał litości dla nikogo. Objeżdżał Lorama, Louisa i Rickardssona. - Nie miałem szczęścia do pól startowych. Praktycznie zawsze jechałem z zewnętrznych pól, ale wcale mnie to nie zniechęcało. Wierzyłem, że jestem w dobrej formie i potrafię wykorzystać znajomość toru i obrać odpowiednie ścieżki - wspomina. Tak tez się stało. Najpierw w półfinale popisał się świetną akcją w pierwszym łuku, a później w finale z dziecinną łatwością objechał po zewnętrznej Australijczyka Ryana Sullivana. Rywalizacja w lidze tez okazała się wielkim triumfem Anglii nad Australią. Angielski team, bo złożony z rodzimych żużlowców na finiszu rozgrywek pokonał po morderczej i fascynującej walce przez caly sezon ekipę King’s Lynn, która była zaciągiem Kangurów. W barwach gwiazd startowali Jason Crump, Leigh Adams, Travis Mc Gowan, czy Shane Parker.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×