Mamy czasy, w których zawodnicy startują w kilku ligach jednocześnie. Do tego dochodzą różnorakie zawody indywidualne czy turnieje towarzyskie. Generalnie w swoich drużynach są jedynie gośćmi. W takich realiach nasuwa się na myśl pytanie o rolę trenera i jej sens. Skoro zespół nie spędza wspólnie wiele czasu, nie ma kiedy zrobić większego treningu czy zgrupowania, to na czym polega zadanie trenera? Ostatni trend to prowadzenie drużyny przez menadżera. To słowo chyba bardziej odzwierciedla czynności wykonywane przez sterującego grupą zawodników. Dawniej faktycznie drużyna stanowiła większy monolit, a trener znał swoich podopiecznych niemal na wylot.
Okazuje się jednak, że nawet w tych nieco dziwnych realiach można prowadzić zespół, będąc faktycznym trenerem. Nawet w sytuacji, gdy ma się zawodników w rozjazdach, w różnych częściach kontynentu i globu. Wielu żużlowców do ligowych spotkań przystępuje z marszu, w pośpiechu, czasem bez najmniejszego przygotowania. To niestety przekłada się na słabsze wyniki, osiągane przez ich drużyny. Człowiekiem, który wymaga od swoich podopiecznych zaangażowania i solidnego przygotowania jest Grzegorz Dzikowski. Trener, który przywrócił częstochowskim Lwom ich siłę, sprawił, że znów budzą one grozę. Jednak zacznijmy od początku...
Wszystko zaczęło się bowiem od pamiętnego spotkania we Wrocławiu, gdzie miejscowa Betard Sparta Wrocław wręcz rozjechała Dospel Włókniarz Częstochowa. Zawodnicy gości przypominali raczej przestraszone lwiątka niż prawdziwe lwy. W końcu drużyna, która przed startem rozgrywek typowana była do walki o medale nie ma prawa przegrywać 32:58 z zespołem skazywanym na pożarcie. Tak się jednak stało, co wywołało w Częstochowa istne tornado. Rozżaleni kibice bez zastanowienia dawali upust emocjom. Galerią ich żali stał się klubowy profil na facebook'u, gdzie nie brakowało setek, a nawet tysięcy komentarzy. Głównie dostawało się duetowi menadżerskiemu, a więc Jarosławowi Dymkowi i Sławomirowi Drabikowi. Fani Włókniarza dawali jasno do zrozumienia, że chcą zmian za sterami. Na te nie trzeba było długo czekać, gdyż już tydzień później trenerem Włókniarza był właśnie Grzegorz Dzikowski. Na stanowisku menadżera pozostał Dymek, zaś Drabik... zniknął. W swoim debiucie nowy-stary trener Lwów pokonał wrocławian. Włókniarz jednak nie zdołał odrobić strat z pierwszego spotkania, a rezultat 54:36 dawał "jedynie" dwa duże punkty.
Jak wiadomo, początki bywają trudne, czego doświadczył również Grzegorz Dzikowski. Tydzień po debiucie Włókniarz pod wodzą nowego trenera doznał pierwszej z dwóch porażek. Zapowiadający walkę o zwycięstwo pod Jasną Górą trener Rafał Dobrucki nie mylił się w swoich oczekiwaniach, gdyż jego Stelmet Falubaz Zielona Góra pokonał miejscowych 48:42. Z perspektywy czasu Dzikowski patrzy na ten mecz dość pozytywnie. - Uważam, że wpadka jaką zaliczyliśmy z Falubazem była nam bardzo potrzebna. Zarówno dla mnie, jak i dla zawodników. Na podstawie tego meczu wyciągnęli dużo wniosków i dokonali wielu potrzebnych korekt - powiedział trener częstochowian w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl.
I faktycznie, coś w tym jest, bo kolejne trzy spotkania aktualni wiceliderzy ligowej tabeli kończyli zwycięsko. Udaną serię Lwów rozpoczęła wygrana z Lechmą Start Gniezno na wyjeździe (55:35). Potem były dwie wygrane ze Stalą Gorzów. O ile triumf na własnym torze (48:42) wydaje się być rzeczą naturalną, o tyle wygrana w Gorzowie (47:43) była już miłą niespodzianką. Pamiętać należy o tym, że nad Wartą poległy takie zespoły jak wspomniany Falubaz czy Unibax Toruń. Nic nie trwa wiecznie, co miało miejsce w przypadku Włókniarza. Dzień po ważnym zwycięstwie w Gorzowie częstochowianie udali się do Tarnowa. Miejscowa Unia nie dała gościom najmniejszych szans, pokonując ich aż 54:36. W czym trener widzi przyczyny takiego, a nie innego rezultatu? - Już przed samym meczem wiedziałem, że będzie on niezwykle trudny. Głównie ze względu na napięty okres startowy. Wówczas dwójka naszych czołowych zawodników musiała pokonać ponad tysiąc kilometrów. Emil Sajfutdinow i Michael Jepsen Jensen w sobotę startowali w Grand Prix Danii, następnego dnia był mecz w Gorzowie, nazajutrz w Tarnowie. Na szczęście nie zaważyło to w dużym stopniu na naszej pozycji w tabeli.
Później było już tylko lepiej, a nawet coraz lepiej. Prawdziwy pokaz swojej [i]
[/i]siły Włókniarz zaprezentował w starciu z Unibaksem Toruń. Wówczas obie drużyny walczyły w osłabieniu, jednak zdaniem wielu wzajemne braki kadrowe nie wypaczyły rywalizacji. Lwy pokonały Anioły aż 54:36. Tak rozpoczęła się seria zwycięstw, która trwała przez kolejne trzy spotkania i trwa nadal. Dwa tygodnie później na Stadionie im. Alfreda Smoczyka w Lesznie częstochowianie z nawiązką zrewanżowali się miejscowej Fogo Unii za porażkę u siebie, wygrywając 51:39, co dało im bonus. Następnie wygrana u siebie z PGE Marmą Rzeszów w stosunku 57:33.
[nextpage]
Szczególne znaczenie dla kibiców powinno mieć ostatnie spotkanie. Dla częstochowskiej drużyny od lat Bydgoszcz była twierdzą nie do zdobycia. Rzadko kiedy się zdarza, by dana drużyna nie zdołała wygrać na jakimś torze przez dwie dekady. Tak było właśnie w przypadku Włókniarza, dla którego Polonia przez 19 lat była nie do pokonania na wyjeździe. Po raz ostatni żużlowcy spod Jasnej Góry nad Brdą triumfowali w roku 1994. Niech zobrazuje to fakt, że jadący w tym meczu Sebastian Ułamek był wtedy nastolatkiem. Tę nieprzychylna dla Włókniarza statystyka została odczarowana 4 sierpnia. Historyczne 41:49 pewnie po części jest również zasługą Dzikowskiego. Sam zainteresowany nie kryje zadowolenia tym wynikiem. - Bardzo się cieszę z tego powodu. Jestem bardzo zadowolony z tego zwycięstwa, bo bydgoski tor jest dość specyficzny, a nam udało się go wreszcie odczarować. Chciałbym, żeby tak zostało na najbliższe lata. Niech Włókniarz jadąc do Bydgoszczy już nie patrzy na niekorzystne statystyki, tylko obraca je na swoją korzyść. Czuję bardzo dużą satysfakcję, że zdarzyło się to akurat mnie.
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!
Grzegorz Dzikowski za sterami Włókniarza sprawia wrażenie pewnego ojca drużyny, który ma swoje cele i pewnie do nich dąży. W swoich wypowiedziach często powtarza, że kluczowe są dla niego analiza oraz przygotowanie, czego wymaga od zawodników. Od momentu zmiany warty za sterami częstochowscy kibice znów odważnie mówią, iż ich idole są w stanie sięgnąć po medal Drużynowych Mistrzostw Polski, a nawet powalczyć o tytuł mistrza kraju. Zadowoleni z pracy trenera są również włodarze klubu. - Grzegorz wprowadził swój model pracy do drużyny, który bardzo dobrze się sprawdził. Trener cieszy się dużym zaufaniem w klubie, w tym wśród właścicieli. Ma pełną swobodę działania, a zarząd i działacze nie wtrącają się w to co robi. Należy jednak pamiętać, że jest on członkiem sztabu szkoleniowego, w którym każdy ma swój zakres obowiązków. Tworzą go również Józef Kafel i Jarosław Dymek. Nie chciałbym nikogo faworyzować, bo wyniki drużyny to zasługa całego sztabu szkoleniowego - mówi Łukasz Kowalski, wiceprezes Dospel Włókniarza.
Jako, że Dzikowski objął drużynę w trakcie sezonu, czasu na zaaklimatyzowanie nie było zbyt wiele. Bohater tekstu po lipcowym pojedynku z Unibaksem przyznał, że dysponuje już dużą wiedzą na temat drużyny. - Od samego początku apelowałem do wszystkich, by dali mi troszeczkę czasu. Nie jestem czarodziejem, a tylko trenerem. Musiałem przeanalizować całą drużynę, podejść odpowiednio do zawodników, skupić się na przygotowaniu toru, czy dobrać pary. Na ten moment dysponuję taką wiedzą, która pozwala na to, by ta drużyna wygrywała po takiej walce jak w ostatnim spotkaniu. Jak widać, słowa te znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości, ponieważ drużyna wygrała kolejne trzy mecze.
w poprzednich sezonach wszyscy wiedzą jakie były i gdzie Częstochow Czytaj całość
-Co ?
-Falubaz !