Milik wśród największych pechowców w historii reprezentacji Polski. Kontuzje odebrały im szanse na wielkie kariery
W połowie lat '90 XX wieku Polska oszalała na punkcie dryblera z Widzewa Łódź. Marek Citko bez kompleksów radził sobie w Lidze Mistrzów, a jego gol strzelony Jose Molinie z Atletico Madryt niemal z połowy boiska, był jednym z najładniejszych trafień w edycji 1996/1997 Champions League.
Fenomen "Citkomanii", która zapanowała wtedy nad Wisłą, był o tyle zaskakujący, że w tamtym czasie wielką renomą za granicą cieszyli się Roman Kosecki, Piotr Nowak czy Krzysztof Warzycha, ale polscy kibice zbawiciela rodzimego futbolu upatrywali właśnie w Citce, a nie w gwieździe Atletico Madryt, najlepszym rozgrywającym Bundesligi czy legendzie Panathinaikosu Ateny.
O Citkę biły się największe kluby najsilniejszych lig Europy, ale bajka została przerwana 17 maja 1997 roku, kiedy w ligowym meczu z Górnikiem Zabrze doznał poważnej kontuzji ścięgna Achillesa, po której wrócił na boisko dopiero jesienią 1998 roku. Przerwa trwała dwa razy dłużej, niż pierwotnie zakładano, a Citko nigdy nie odzyskał dawnej formy. Jego dalsza kariera to był zjazd po równi pochyłej.
Po latach okazało się, że w feralnym spotkaniu z Górnikiem nie powinien w ogóle zagrać. Wyszedł na boisko po otrzymaniu tzw. blokady od lekarza Widzewa: - Ja o tym nie wiedziałem, gdybym miał tego świadomość, to nie wystąpiłbym w tym meczu. Zostałem przez niego lekko oszukany.
Przygoda uznawanego za jeden z największych talentów w historii polskiego futbolu Citki z reprezentacją trwała tylko dwanaście miesięcy - od 19 lutego 1996 do 30 kwietnia 1997 roku. Jej bilans to dwie bramki w dziesięciu występach.