Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. XIII

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP/EPA / MARK R. CRISTINO / Na zdjęciu: Kobe Bryant
PAP/EPA / MARK R. CRISTINO / Na zdjęciu: Kobe Bryant
zdjęcie autora artykułu

Ligowe sezony 2010/11 oraz 2011/12 nie ułożyły się zgodnie z planami Kobego. Pocieszenia znów trzeba było więc szukać w występie na turnieju olimpijskim, który tym razem zagościł w Londynie.

W tym artykule dowiesz się o:

"Black Mamba" z roku na rok nie młodniał, lecz wzorem Michaela Jordana to wciąż on był utożsamiany ze swoim zespołem i stanowił o jego sile. Lakersi w obu przypadkach docierali do półfinału Konferencji Zachodniej, a Bryant zbierał nominacje do najlepszych piątek NBA oraz najlepszych obrońców, a także występował w Meczu Gwiazd, zgarniając nawet w lutym 2011 roku czwartą w karierze statuetkę MVP. W międzyczasie po rozgrywkach 2011/12 z drużyną pożegnał się trener Phil Jackson, a jego miejsce zajął Mike Brown, pod którego wodzą Jeziorowcy popadli w stagnację, zamiast się odbudować. Silny skład dawał im jednak nadzieję powrotu na zwycięską ścieżkę, a Kobe Bryant inspiracji do tego postanowił szukać w stolicy Anglii, gdzie reprezentacja Stanów Zjednoczonych miała za zadanie obronę olimpijskiego złota, wywalczonego cztery lata wcześniej w Pekinie.

Mike Krzyzewski w Londynie miał do dyspozycji jeszcze silniejszą armię niż podczas zmagań w Państwie Środka. Oprócz Kobego tworzyli ją: Kevin Durant, Carmelo Anthony, LeBron James, Kevin Love, Deron Williams, Russell Westbrook, Chris Paul, James Harden, Andre Iguodala, Tyson Chandler oraz Anthony Davis. Powiedzieć, że taki skład robi wrażenie, to zdecydowanie za mało, dlatego nic dziwnego, iż po raz kolejny zaczęły się porównania z legendarnym, barcelońskim "Dream Teamem", który w 2010 roku został włączony do Koszykarskiej Galerii Sław im. Jamesa Naismitha.

- Z graczami takimi jak David Robinson, Patrick Ewing czy Karl Malone, z pewnością stanowili wyższy zespół - twierdzi Kobe. - Niektórzy ich skrzydłowi byli jednak zdecydowanie starsi, blisko końca kariery. My mamy w teamie kilku naprawdę energicznych młodzieniaszków, którzy są spragnieni rywalizacji. Nie wiem, co by było, gdybyśmy zmierzyli się z "Dream Teamem", ale myślę, że bylibyśmy w stanie wygrać - dodaje. Po usłyszeniu słów "Czarnej Mamby" Michael Jordan jedynie wybuchł śmiechem: - Tych dwóch drużyn w ogóle nie powinno się porównywać, więc wypowiedź Kobego na ten temat nie była najmądrzejszym posunięciem z jego strony. Słyszałem, że on stwierdził, iż brakowało nam atletyzmu. My jednak stawialiśmy na inteligentną koszykówkę. Obiły mi się też o uszy jego zarzuty dotyczące naszego wieku. Cóż, ja miałem wtedy dwadzieścia dziewięć lat i byłem w największym gazie, Scottie Pippen był o dwa lub trzy lata młodszy, a Barkley, Ewing i Mullin też mieli po dwadzieścia dziewięć, więc wielu z nas nadal było wtedy przed trzydziestką. Większość z nas miała wówczas swój prime time, a atletyzm nie ma tu nic do rzeczy, gdyż grać trzeba przede wszystkim głową. Takie porównania zawsze wywołują dyskusję. Z tego co pamiętam, w naszym zespole grało jedenastu członków Basketball Hall of Fame, więc o porównanie możecie mnie poprosić, kiedy im się uda osiągnąć to samo. No i najważniejsze: to oni uczyli się basketu od nas, a nie my od nich.

Kobe Bryant wybierał się na turniej olimpijski do Londynu z ogromnym bagażem doświadczeń. Rzucający obrońca Lakersów rozegrał szesnaście kampanii w NBA i wywalczył w tym czasie pięć tytułów mistrzowskich. Do tego raz był MVP sezonu zasadniczego, dwa razy MVP finałów oraz cztery razy MVP Meczu Gwiazd, na który powoływano go aż czternastokrotnie. Liczbę nominacji do pierwszej piątki ligi oraz pierwszego zespołu obrońców w jego przypadku aż trudno zliczyć. Prawdziwe doświadczenie "Black Mamba" zebrał jednak nie na parkiecie, a w realnym życiu, kiedy to w grudniu 2011 roku jego żona Vanessa złożyła pozew rozwodowy. Jako powód podała różnice nie do pogodzenia, ale w kuluarach mówiło się, że była już zmęczona powtarzającymi się zdradami i romansami Kobego. Dopiero twarda reakcja małżonki dała zawodnikowi Jeziorowców do myślenia, a jego skrucha podziałała na Vanessę na tyle, że zaczęła się zastanawiać nad daniem jeszcze jednej szansy swojemu wciąż mężowi oraz mężczyźnie, z którym miała dwie córki. Przed igrzyskami państwo Bryantowie jednak oficjalnie wciąż żyli osobno.

"Czarna Mamba" w jednym z wywiadów jako słabość oryginalnego "Dream Teamu" wymieniał wiek poszczególnych zawodników, podczas gdy w Londynie to trzydziestotrzyletni Kobe był zdecydowanie najstarszym graczem w ekipie pod batutą Mike'a Krzyzewskiego. To jednak nie przeszkadzało mu w zawstydzaniu młodszych kolegów pod względem zaangażowania w przygotowania do walki o kolejne olimpijskie złoto dla koszykarskiej reprezentacji USA. Jeden z trenerów personalnych kadry wspomina, że Bryant lubił trenować o bardzo nietypowych porach: - Pamiętam, że w noc poprzedzającą pierwszy mecz turnieju oglądałem "Casablankę". Położyłem się do łóżka około 3:30 nad ranem. Gdy już prawie odpłynąłem, rozległ się nagle dzwonek telefonu. To był Kobe. Odebrałem cały w nerwach. "Hej, Rob, nie przeszkadzam?", usłyszałem w słuchawce. "Nie, skądże, co tam?", odpowiedziałem. "Po prostu zastanawiam się czy mógłbyś pomóc mi popracować trochę nad formą", rzekł. Sprawdziłem zegarek i była 4:15. "Pewnie, za chwilę widzimy się w hali", odparłem.

Trenerowi zajęło dwadzieścia minut, zanim się ogarnął i wyruszył w drogę na te bardzo poranne zajęcia. Na miejsce przybył jeszcze przed piątą i zastał tam Kobego, mokrego jakby właśnie wyszedł z basenu. Bryant wciąż jednak nie miał dość, dlatego przez niemal półtorej godziny ćwiczył jeszcze pod okiem Roba na parkiecie, a następnie przez czterdzieści pięć minut w siłowni. Po około dwóch godzinach zajęć panowie się rozstali. Coach wrócił do hotelu na krótką drzemkę, a "Black Mamba" do... hali, gdzie oddał osiemset treningowych rzutów. - Gdy się o tym dowiedziałem, musiałem zbierać szczękę z podłogi. Matko Boska! Wtedy właśnie zdałem sobie sprawę, dlaczego w minionym sezonie był nadal tak skuteczny. Kiedy patrzę na jego poświęcenie, to nie dziwię się, że potrafi dunkować nad zawodnikami młodszymi o dziesięć lat, i że na początku roku prowadził w klasyfikacji najlepiej punktujących w NBA - dodaje. [nextpage]

Reprezentacja USA nie zdążyła rozegrać w Londynie nawet jednego spotkania, a spór pomiędzy jej zwolennikami, a fanami oryginalnego "Dream Teamu" trwał w najlepsze. Włączył się do niego nawet Charles Barkley, który jak łatwo się domyślić, forsował teorię, iż drużyna z 1992 roku była bezdyskusyjnie lepsza od tej z 2012. "Sir Charles" z miejsca wyśmiał zarzuty "Black Mamby" dotyczące zaawansowanego wieku zawodników barcelońskiej drużyny, a także nie zgodził się z zachwytami części ekspertów nad wielkim tercetem rozgrywających w ekipie Mike'a Krzyzewskiego. - Nie znaleźliby również odpowiedzi na takich graczy jak David Robinson czy Patrick Ewing - komentował. - Pokonalibyśmy ich dwucyfrową liczbą punktów i to nie jest żaden brak szacunku. Nie chcę ich dyskredytować, ale dajcie spokój z tymi rozgrywającymi. Oni nas by nie pokonali i nie ma nawet nad czym się tu zastanawiać.

Tak to czasem jest, że jedno nieuważne stwierdzenie wywołuje lawinę nieprzychylnych komentarzy. "Dream Team" z igrzysk olimpijskich w Barcelonie stanowi dla wielu ludzi więcej niż świętość, dlatego czasem lepiej nie mówić o tym zespole nic, niż powiedzieć coś kontrowersyjnego. Kobe Bryant nigdy nie należał jednak do konformistów, więc w ogniu krytyki starał się przekonać swoich oponentów, iż jego wcześniejsza wypowiedź została zrozumiana nieco na opak: - Nigdy nie powiedziałem, że jesteśmy lepszą drużyną. Jeśli jednak ktoś myśli, że nie bylibyśmy w stanie pokonać ich chociaż raz, to uważam, że nie ma racji. Oni są lepszą drużyną. Zapytany o to, czy moglibyśmy z nimi wygrać, odpowiadam jednak twierdząco.

Kiedy nadchodzi czas rywalizacji, wszelkie statystyki i rozważania tak naprawdę przestają się liczyć, gdyż każdy mecz trzeba wygrać na parkiecie, a nie na papierze. Będąc zawodnikiem reprezentacji USA w koszykówce i wiedząc jaką siłą rażenia dysponuje twoja drużyna, bardzo ciężko utrzymać pełną koncentrację przez cały turniej olimpijski. Przekonała się o tym ekipa rywalizująca w 2004 roku w Atenach, której grzechy odkupił dopiero "Redeem Team". Będąc w Londynie niektórzy nie pamiętali już wydarzeń mających miejsce w stolicy Grecji, ale "Black Mamba" cały czas starał się zachowywać czujność. Koledzy z drużyny czasem byli aż przerażeni tym jak Bryant podchodził do swoich obowiązków. "Black Mamba" miał swoje dziwactwa, a wie coś o tym Tyson Chandler, który pewnego dnia siedział z Kobem w stołówce, kiedy do środka weszła reprezentacja Nigerii, czyli grupowy rywal Stanów Zjednoczonych. - Ustawili się w kolejce po jedzenie, podczas gdy my okupowaliśmy już miejsca przy stoliku - wspomina. - Wtedy Bryant wypalił: "Muszę już iść". "Co ty gadasz?", odparłem. "Muszę spadać, bo ciśnienie mi skoczyło", kontynuował. "O czym ty w ogóle mówisz?!", zapytałem zdziwiony. "Stary, pełno tu innych zawodników. Nie mogę na nich patrzeć", tłumaczył. "Bracie, jesteśmy w stołówce. Nie wiem, gdzie ty teraz jesteś, ale ja jestem w stołówce i mam zamiar coś zjeść", powiedziałem. Dla niego ta sytuacja była jednak sygnałem do opuszczenia lokalu. Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z takim sportowcem. Jedliśmy, a on z nikim nie rozmawiał. Kiedy zbieraliśmy się do wyjścia, to wszyscy wokół prosili go o wspólne zdjęcia, lecz on nie chciał o tym słyszeć. W jego głowie turniej już się zaczął.

ZOBACZ WIDEO Marcin Krukowski: Nie chodzi o wyniki, a o mocną głowę (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

W fazie grupowej londyńskich zmagań Amerykanie zmierzyli się kolejno z Francją, Tunezją, Nigerią, Litwą oraz Argentyną. Realny opór napotkali jednak tylko ze strony przedostatniej ekipy z tej listy, pokonując ją zaledwie 99:94. Pozostali przeciwnicy zostali rozniesieni w pył, a rozbicie Nigerii 156:73 przywoływało wspomnienie demolki, jaką "Dream Team" zafundował w 1992 roku Angoli. Co ciekawe, Amerykanie wygrywali mecze, lecz dyspozycja Kobego Bryanta daleka była od optymalnej. "Black Mamba" na parkiecie przebywał krótko i miał problem ze skutecznością rzutów. Podczas meczów grupowych jego najlepszy dorobek to 11 punktów zdobytych przeciwko Litwie, lecz dokonanie tego w ciągu 21 minut oraz przy celności 3/10 z pola chwały mu nie przynosiło.

Doświadczeni zawodnicy doskonale jednak wiedzą, kiedy mogą odpuścić, a kiedy muszą dawać z siebie sto procent. Uczy ich tego niezwykle napięty kalendarz ligi NBA, który z biegiem czasu coraz bardziej daje się we znaki. Dlatego właśnie w fazie play-off turnieju olimpijskiego kibice mogli podziwiać zupełnie innego Kobego Bryanta. To on bowiem inkasując 20 "oczek" poprowadził reprezentację USA do ćwierćfinałowego triumfu nad Australią 119:86, a w półfinale dołożył 13 punktów przy skuteczności 5/10, co pomogło Amerykanom pokonać Argentynę 109:83. Po drugiej stronie drabinki górowała natomiast Hiszpania z Pauem Gasolem, więc 10 sierpnia stało się jasne, że dwa dni później w meczu o złoty medal dojdzie do rewanżu pomiędzy wielkimi kolegami z Los Angeles Lakers.

Kiedy naprzeciw ciebie stają tacy zawodnicy jak Pau Gasol, Juan Carlos Navarro, Marc Gasol, Rudy Fernandez, Serge Ibaka, Sergio Rodriguez, Sergio Llull czy Jose Manuel Calderon, to nie możesz się zdekoncentrować nawet na moment. Za chwilę nieuwagi możesz zapłacić naprawdę wysoką cenę. W olimpijskim finale przekonali się o tym Amerykanie, kiedy po wygraniu pierwszej kwarty różnicą 8 "oczek", w drugiej odsłonie zatracili skuteczność, zaczęli mieć problemy z faulami i zbyt często wdawali się w dyskusje z sędziami. W efekcie tego reprezentacja USA prowadziła do przerwy zaledwie 58:57, co uskrzydliło team z Półwyspu Iberyjskiego na tyle, że po trzeciej kwarcie obie drużyny nadal dzielił tylko jeden punkt. Dopiero znakomita postawa Chrisa Paula, Kevina Duranta oraz Kobego Bryanta w ostatniej odsłonie dała koszykarzom Mike'a Krzyzewskiego bezpieczną przewagę i ostateczny triumf 107:100. - W takich chwilach zdajesz sobie sprawę, że czas jest ulotny, dlatego strasznie się cieszę, że mogę tu być na tym etapie swojej kariery - mówił rzucający obrońca Los Angeles Lakers po finale turnieju olimpijskiego, w którym uzyskał 17 "oczek". Ateńska kompromitacja została definitywnie odkupiona, a "Black Mamba" miał na koncie tyle samo olimpijskich złot, co Michael Jordan. Koniec części trzynastej. Kolejna (ostatnia) już w najbliższy poniedziałek.

Bibliografia: Los Angeles Times, USA Today, azcentral.com, espn.go.com, gotemcoach.com, nba.com, yahoo.com, basketball-reference.com.

Poprzednie części: Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. I Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. II Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. III Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. IV Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. V Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. VI Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. VII Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. VIII Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. IX Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. X Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. XI Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. XII

Źródło artykułu: