Absolwent Harvardu, niedoszły samobójca, zapaśnik i awanturnik. Oto Polacy w NFL

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Chester Marcol


W 1964 roku Bolesław Marcol, wysoko postawiony członek partii, wrócił do domu w Opolu, zamknął się w pokoju, przystawił pistolet do głowy i pociągnął za spust. Jego żona Anna po kilku tygodniach zabrała dzieci i wyjechała do rodziny mieszkającej w stanie Michigan. Na miejscu 14-letni Czesiek zobaczył, że prawie nikt tu nie gra w piłkę nożną, jego ukochany sport. Wszystko zmieniła lekcja wychowania fizycznego w szkole w Imlay.

Dziennik "Milwaukee Journal Sentinel" pisał: "Pewnego deszczowego dnia grupa od wychowania fizycznego grała w soccera. W końcu Marcol mógł się uśmiechnąć. To był sport, który znał! Był bramkarzem w reprezentacji Polski juniorów, zwinny, dobrze zbudowany, szybki jak kot. Marcol został wybrany do wykonywania karnego. Nauczyciel, John Rowan stanął na bramce. Marcol ustawił piłkę 11 metrów od Rowana i w tym kopnięciu uwolnił swoje wszystkie zbierane miesiącami frustracje. Piłka świsnęła koło ucha nauczyciela tak, że nawet nie zdążył podnieść rąk do góry. Zdążył tylko odwrócić głowę i wtedy piłka odbita od muru trafiła go w twarz. Rowan zalał się krwią. Następnego dnia Rowan wziął Marcola na boisko za szkołę i wyciągnął torbę dziwnych jajowatych piłek. Marcol był pewien, że to piłki do rugby. Postawił jedną na ziemi i wskazał między słupki. Marcol zrozumiał, o co chodzi. Uderzył z 30 jardów (ok. 33 metry) w stylu piłkarskim. Rowan przesunął piłkę na 40, potem na 50, w końcu na 55 jardów. Marcol za każdym razem kopał tam gdzie trzeba. Rowan i kilku innych mężczyzn było wyraźnie podekscytowanych".

W 1972 roku Chester, bo tak się już wtedy nazywał, zadebiutował w NFL, w zespole Green Bay Packers, a dziennikarze nazwali go fenomenem. W 1980 roku wykonał akcję, która przez lata była pokazywana w telewizji wśród zagrań wszech czasów.

Marcol kopnął piłkę, ale rywale z Chicago Bears ją zablokowali. Polski "kicker" przechwycił ją, minął przeciwników i zaliczył przyłożenie. Ludzie nie wierzyli w to, co widzą. 

Ale tak naprawdę był to tylko łabędzi śpiew. 

- Zaczęło się od kontuzji. Bolało jak cholera. Brałem narkotyki, żeby uśmierzyć ból. Później brałem ich coraz więcej, w końcu nie mogłem już tego zatrzymać - opowiadał mi Chester. Do tego doszedł alkohol. Zbyt dużo na raz.

- Miałem za dużo problemów. Byłem zmęczony życiem. To był 1986, dokładnie walentynki, 14 lutego. Wypiłem kwas od akumulatora - wspominał.

Odratowano go. Skończyło się na uszkodzonym przełyku. Dziś ma nową rodzinę, nową misję. Jeździ na spotkania z uzależnionymi i opowiada swoją historię. Ku przestrodze.

Czy futbol amerykański przyjmie się w Polsce?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Polub SportoweFakty na Facebooku
inf. własna
Zgłoś błąd
Komentarze (0)