Karkołomne zjazdy, nieuważni kierowcy, a nawet bezpański pies. Tak giną kolarze
Otóż okazało się, że Kiwilew miał wypadek na "swoich" trasach. Mieszkał niedaleko miejsca tragedii. Tysiące razy przejeżdżał tamtędy podczas treningów.
UCI została postawiona pod ścianą. W końcu wprowadziła obowiązek używania kasków. Bardzo szybko ta zasada przeszła nawet na amatorów. Nie ma chyba obecnie w Polsce żadnego wyścigu (zarówno na szosie, jak i MTB) dla "przeciętnego Kowalskiego", w którego regulaminie nie ma zapisu o obowiązku posiadania kasku podczas rywalizacji.
Nie zawsze jednak kask ratuje życie. W maju 2011 roku, podczas Giro d'Italia, zginął Wouter Weylandt. Przy prędkości prawie 90 km/h zahaczył pedałem o o mur przylegający do drogi, przewrócił się, koziołkował kilkadziesiąt metrów. Lekarze, aby rozpocząć w ogóle reanimację musieli rozcinać kask.
- Wiem, że to nasz zawód, że jest obarczony ryzykiem, ale szczególnie w Giro organizatorzy idą na całość. Zjazdy na kolejnych etapach tegorocznego wyścigu prowadzą po szutrach nad przepaściami, w ogóle nie ma na nich barierek. Czasem mam wrażenie, że w oczach ludzi układających trasę nie jesteśmy ludźmi, a zwierzyną, która w spektakularny sposób ma dotrzeć do mety. Oby tylko lała się krew. Kiedy 220 ludzi pędzi około 90 km/h, wszyscy balansujemy na granicy wielkiego ryzyka - mówił po tej tragedii dla portalu sport.pl Sylwester Szmyd.
W ostatnich latach mamy jednak nową plagę. Plagę szalonych kierowców: zarówno motocykli, jak i samochodów. Uczestnicy oficjalnej kolumny wyścigu niejednokrotnie przekraczają granicę ryzyka. Efekty są opłakane.
-
kmz lw Zgłoś komentarzciekawy artykuł, ale pisany chyba przez dziecko z podstawówki... czy red. Bobakowski jest w stanie mi wytłumaczyć, która to 'kość czaszkowa'?