Karkołomne zjazdy, nieuważni kierowcy, a nawet bezpański pies. Tak giną kolarze

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Andriej Kiwilew podczas wyścigu Paryż-Nicea jechał bez kasku.

Niestety, mistrz olimpijski zmarł w drodze do szpitala. Zostawił żonę i dwójkę małych dzieci. - A może tak Międzynarodowa Federacja Kolarska przemyślałaby kwestię wprowadzenia do peletonu kasków? - napisali w specjalnym oświadczeniu pierwsi trzej kolarze feralnej edycji Tour de France, Miguel Indurain, Alex Zulle oraz Laurent Jalabert.

Rzeczywiście, rozgorzała wówczas gorąca dyskusja na ten temat. Specjaliści przekonywali, że Casartelli przeżyłby wypadek, gdyby miał kask. UCI jednak była nieubłagana. - Nie widzimy takiej potrzeby - można było wyczytać z ich wielu oficjalnych oświadczeń.

Otrzeźwienie przyszło dopiero 12 marca 2003 roku. Podczas wyścigu Paryż-Nicea zmarł Andrej Kiwilew. Na 40. kilometrze drugiego etapu tych prestiżowych zawodów doszło do kraksy, w której oprócz Kazacha brali udział: Niemiec Volker Ordowski i... Polak - Marek Rutkiewicz. Nasz zawodnik nie odniósł większych obrażeń, dojechał do mety.

Kiwilew upadł twarzą na asfalt, doznał pęknięcia kości czołowej, wyglądał dramatycznie. Nie miał kasku na głowie. Został przewieziony do szpitala w Saint Chamond, potem na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej do Saint Etienne. Lekarze byli jednak bezradni. - Kiedy przekazali informację o śmierci jego żonie, zaczęła krzyczeć: "przecież my mamy małe dziecko, co ja powiem Leonardowi, co?!" - wspominał menedżer grupy, w której jeździł Kazach, Cofidis.

Dziennikarze szybko wykryli paradoks całej tragedii.

Polub SportoweFakty na Facebooku
Zgłoś błąd
Komentarze (2)
  • kmz lw Zgłoś komentarz
    ciekawy artykuł, ale pisany chyba przez dziecko z podstawówki... czy red. Bobakowski jest w stanie mi wytłumaczyć, która to 'kość czaszkowa'?