Finał Pucharu Polski: Lech kontra Legia historycznie
Rywalizacja Lecha Poznań z Legią Warszawa zdominowała w ostatnich latach naszą scenę futbolu klubowego. Przekłada się to także na Puchar Polski. Jak przedstawia się historia walki o trofeum na linii Poznań-Warszawa?
9.5.1980, Częstochowa.
Legia Warszawa - Lech Poznań 5:0
(Kusto 24 i 57, Okoński 34, Topolski 37, W. Sikorski 54). Widzów: 26 000. Sędzia: Kacprzak (Gdańsk).
Legia: Kazimierski - Topolski, Załężny, Janas, Milewski - J. Baran, Kakietek, Majewski - Kusto, W. Sikorski, Okoński. Trener: Brychczy.
Lech: P. Mowlik - K. Pawlak, Szewczyk, Grześkowiak, Barczak - Woliński (46 Grobelny), Krawczyk, Piekarczyk - Szpakowski (28 Marchlewicz), Stelmasiak, R. Chojnacki. Trener: Łazarek.
Mecz, który przeszedł do legendy. Pierwszy w historii Lecha awans do finału pucharu i szansa na wyrównanie długiej listy rachunków z Legią; w tamtym czasie szczególnie świeża była rana po podebraniu z Poznania powołaniem do wojska gwiazdy zespołu Mirosława Okońskiego. Długa lista kontuzjowanych w Kolejorzu, trzech piłkarzy zabranych do meczowej osiemnastki z drużyny rezerw, rzut karny Romualda Chojnackiego obroniony przez Jacka Kazimierskiego minutę przed przerwą, Ryszard Szpakowski odwieziony z murawy do szpitala ze wstrząśnieniem mózgu, Piotr Mowlik broniący dzień po śmierci szwagra…
"Legia miała przewagę nie tylko w środku pola. We wszystkich formacjach i jako całość przewyższała swych przeciwników i nie mogła tego meczu przegrać. Było to jasne nawet w pierwszych dwudziestu minutach, kiedy to nikt jeszcze nie zdobył bramki, a gra była wyrównana. Odnosiło się jednak wrażenie, że lechici od początku nie wierzą w zwycięstwo w czym wydarzenia następnych minut ich utwierdziły" - pisał w relacji z Częstochowy na łamach "PN" Stefan Szczepłek.
Legia schodziła na przerwę z trzybramkową przewagą. Drugiego gola strzelił Okoński, na którego przed meczem mieli zasadzać się kibice Lecha, trzeciego swojemu szwagrowi z rzutu wolnego Adam Topolski. - Zespół trenera Wojciecha Łazarka, który przyjął porażkę bardzo godnie, może jednak mówić o pechu. Rozmiary przegranej są bowiem dla niego dość krzywdzące, niecodziennie zdobywa się bowiem takie bramki, jak te w wykonaniu Okońskiego i Topolskiego - czytamy dalej w relacji.
A historię na temat wspomnianego gola Topolskiego przytacza Roman Hurkowski: "- Masz w domu kredki? - Mam. - To słuchaj, jak przyjedziesz do Warszawy – narysuj szkic bramki, którą strzelił twój tata. Pokażesz chłopakom na podwórku i będziesz mieć dobre wzory…" tłumaczył ówczesny piłkarz Legii, obecny dyrektor sportowy PZPN Stefan Majewski, którego po zwycięstwie drużyna wysłała do fryzjera, aby dla podtrzymania farta… zgolił brodę. Dlaczego ofiarą padł zarost obrońcy? Jak pisał redaktor Hurkowski, kapelusza do spalenia po wygranej do Częstochowy zapomniał wziąć trener Lucjan Brychczy.
Równie głośne tło finału, to zamieszki z udziałem pseudokibiców obu drużyn. Trwające kilka godzin walki przetaczały się z ulic miasta na stadion i z powrotem, zmieniając układ sił wraz z kolejnymi pociągami przyjeżdżającymi do Częstochowy. Piłkarze wspominali, że w przerwie przekazywano nawet informacje o kilku ofiarach śmiertelnych, w Telewizji Polskiej zastanawiano się nad zdjęciem transmisji spotkania z anteny.