Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XXI

Ostatnie sekundy meczu numer sześć finałów NBA 1998. Michael Jordan ogrywa w pojedynku jeden na jednego Bryona Russella i wyprowadza Byki na jednopunktowe prowadzenie, którego nie oddają już do końca.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Sezon zasadniczy 1997/98 nie był w wykonaniu Chicago Bulls i "MJ'a" tak piorunujący jak dwa poprzednie. Ze względu na kontuzję niemal połowę gier fazy zasadniczej opuścił Scottie Pippen i dopiero po jego powrocie na parkiet podopieczni Phila Jacksona złapali właściwy rytm. Już na inaugurację rozgrywek doznali porażki w Bostonie, a po ośmiu spotkaniach legitymowali się mizernym bilansem 4-4. - Oni definitywnie potrzebują Scottiego - mówił Chris Webber po tym jak 12 listopada jego Washington Wizards pokonali Bulls w ich hali 90:83. - On i Michael potrafią wziąć na siebie ciężar gry i z nim na parkiecie na pewno by wygrali. Bez Pippena mogliśmy w pełni skoncentrować się na Jordanie i nie martwić tym, że jego kolega rzuci nam 35 punków.

W obozie ekipy z "Wietrznego Miasta" nieciekawie działo się do końca listopada, kiedy to team ze stanu Illinois miał na koncie 9 zwycięstw oraz 7 porażek. W kolejnym miesiącu Byki tylko dwukrotnie schodziły z parkietu pokonane, a gdy do gry powrócił "Pip", maszyna zaczęła funkcjonować jeszcze lepiej.

W lutym 1998 roku "MJ" skończył trzydzieści pięć lat, a wciąż potrafił zachwycać swoją grą cały świat. W tym samym miesiącu w nowojorskiej Madison Square Garden odbywał się Weekend Gwiazd, a on tradycyjnie miał wystąpić w pierwszej piątce Wschodu w All-Star Game. Tamten mecz ochrzczony został "konfrontacją pokoleń", którą miało być starcie Michaela Jordana oraz rozgrywającego dopiero trzeci sezon na parkietach NBA Kobe'go Bryanta, który trafił do ligi zawodowej bezpośrednio po szkole średniej. Wiele mówiło się na temat tego, że występ w Nowym Jorku będzie ostatnim Meczem Gwiazd w karierze "Jego Powietrzności". Sam koszykarz w swoich wypowiedziach często dawał do zrozumienia, że rozgrywa prawdopodobnie finalny sezon na parkietach NBA, lecz jego koledzy z parkietu nie za bardzo wierzyli w te słowa. - Nie wierzę mu - mówił Shawn Kemp z Cleveland Cavaliers. - Już kilka lat temu powiedział, że odchodzi. As Indiana Pacers, Reggie Miller, dodał: - Nie potrafię sobie wyobrazić Jordana przechodzącego na emeryturę w tym momencie. Michael jest w tej chwili najlepszym strzelcem ligi i mógłby myśleć o zakończeniu kariery, gdyby jego średnia spadła do 21 czy 22 "oczek". On jednak wciąż dominuje. Legendarny skrzydłowy Boston Celtics, Larry Bird, również dorzucił swoje trzy grosze: - Musiałbym to zobaczyć, żeby uwierzyć. Mam nadzieję, że to nieprawda, bo Jordan znaczy dla tej ligi bardzo wiele. 9 lutego w Madison Square Garden Wschód ponownie okazał się lepszy od Zachodu, zwyciężając 135:114. Przeziębiony "MJ" uzbierał 23 punkty, dokładając do tego 6 zbiórek, 8 asyst oraz 3 przechwyty. Po raz trzeci w karierze otrzymał statuetkę MVP All-Star Game. Tym samym potwierdził, że Kobe Bryant musi jeszcze się wiele nauczyć, zanim choćby zbliży się do jego poziomu. - Właściwie trzy dni przeleżałem w łóżku - wspomina Mike. - Tak naprawdę nie spodziewałem się, że będę w stanie wygrać nagrodę MVP. Chciałem po prostu zagrać dobry mecz i nie dać się zdominować Kobe'mu, ponieważ czułem, że ten cały medialny szum był wymierzony przeciwko mnie. Sezon zasadniczy 1997/98 Bulls zakończyli z bilansem 62-20, co dało im drugie miejsce w lidze, za Utah Jazz legitymującymi się takim samym osiągnięciem, lecz lepszymi od podopiecznych Phila Jacksona w bezpośrednich starciach. "MJ" wypracowując sobie średnią 28,7 "oczka" na mecz dokonał rzeczy historycznej, sięgając po dziesiątą koronę króla strzelców ligi zawodowej. Dość powiedzieć, że Wilt Chamberlain w czasach swojej niepodzielnej dominacji potrafił wygrać klasyfikację najlepiej punktujących "zaledwie" siedem razy. Jordan ponownie znalazł się w pierwszej piątce NBA oraz piątce najlepszych obrońców, a dodatkowo po raz piąty w życiu został nagrodzony statuetką MVP sezonu zasadniczego. Przyznanie "Jego Powietrzności" tego ostatniego wyróżnienia wzbudziło sporo kontrowersji - w końcu Mike wypracował najgorsze średnie w karierze w aż czterech kategoriach: skuteczności z pola, skuteczności na linii rzutów wolnych, liczby asyst oraz zbiórek. Jednak jego główny rywal i poprzedni MVP, Karl Malone, również zanotował regres, więc pojawiło się pytanie: czy naprawdę jest ktoś lepszy od Michaela Jordana? I ile meczów Byki byłyby w stanie wygrać bez Mike'a, skoro bez Scottiego Pippena zdołały zanotować bilans 24-11? - Jordan powinien wygrać nie tylko w tym, ale i w poprzednim sezonie - komplementował kolegę Steve Kerr, rezerwowy ekipy z "Wietrznego Miasta". - On jest najlepszy, a inni są daleko w tyle. Jest o wiele lepszy niż inni najlepsi gracze w tej lidze.
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
O ile dwie pierwsze rundy play-off's sezonu 1997/98 były dla Byków spacerkiem (3-0 z New Jersey Nets oraz 4-1 z Charlotte Hornets), o tyle finał Konferencji Wschodniej przeciwko prowadzonym przez Larry'ego Birda Indiana Pacers okazał się dla podopiecznych Phila Jacksona istną mordęgą. O zwycięstwie Bulls w siedmiomeczowej serii zdecydowała przewaga własnego parkietu, a "MJ" zdobywając w ostatnim starciu 28 "oczek" stał się najlepszym strzelcem w historii play-off's, wyprzedzając samego Kareema Abdul-Jabbara. - Jordan to najlepszy zawodnik w historii tej dyscypliny, a jego dokonania w play-off's są tego wizytówką - chwalił swojego zawodnika Phil Jackson. - To nie był typowy mecz Michaela, ani jego najlepszy występ w play-off's. Swoją dyspozycją pokazał jednak jak wiele energii daje temu zespołowi.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×