Sukcesy Polaków i złoty powrót Doyle’a - takie było żużlowe Grand Prix 2017
Grand Prix, czyli pytanie, co dalej?
Oprócz spektakularnych osiągnięć, przełamywania kolejnych barier przez zawodników, sukcesów sportowych i organizacyjnych Polaków, w zakończonej w sobotę 23. edycji zdarzały się momenty, o których należałoby szybko zapomnieć, ale zarazem wyciągnąć z nich wnioski na przyszłość. Kilka rund nie dostarczyło widzom emocji, choć przecież na starcie stawali za każdym razem najlepsi z najlepszych. Do zapomnienia wydają się przede wszystkim turnieje w Krsko, Daugavpils, Teterowie czy Sztokholmie, gdzie interesujących wyścigów było jak na lekarstwo. Kilka innych rund tylko momentami mogło zaciekawić widza, a już na pewno nie tego wymagającego. Ponad stan wybiły się głównie rundy w naszym kraju.
Phil Morris, od dwóch lat dyrektor cyklu, nie zawsze stawał na wysokości zadania i niekiedy nadzorował pracami torowymi w taki sposób, że zawody nie były potem ani trochę interesujące. Zepsute zostały przede wszystkim widowiska na Łotwie, Danii i Niemczech, gdzie nieodpowiednio reagowano na warunki pogodowe lub popełniano proste błędy w przygotowaniu toru. Blisko niepowodzenia było też w Gorzowie, ale na szczęście dla Morrisa miejscowe osoby odpowiedzialne za nawierzchnię zdołały opanować sytuację. Walijczyk mocno się stara, by zawody mogły podobać się widzom, jednak do perfekcji wciąż mu daleko. Należy się również zastanowić nad przyszłością niektórych lokalizacji, w których formuła cyklu raczej się wyczerpała i zarazem pomyśleć o nowych.