Mecze Rosy z Anwilem zawsze dostarczały emocji. Podobnie było w niedzielę
Wygrany półfinał milowym krokiem radomskiego sportu
W sezonie 2014/2015 borykającego się z różnymi problemami Anwilu zabrakło w fazie play-off. Obie ekipy stworzyły niesamowite widowisko w półfinale minionych rozgrywek. Wcześniej Rosa gładko wyeliminowała Polfarmex Kutno, zaś włocławianie potrzebowali czterech meczów do ogrania drużyny King Szczecin.
Tym razem przewagę boiska mieli radomianie. Rywalizacja nie rozpoczęła się dla nich korzystnie, gdyż polegli w pierwszym starciu 58:64. Przed drugim spotkaniem mieli nóż na gardle. Kilku zawodników nie wytrzymało napięcia psychicznego, towarzyszącego temu pojedynkowi. Mowa o Igorze Zajcewie, który musiał przedwcześnie opuścić parkiet z powodu popełnienia dwóch przewinień technicznych. Z ust Roberta Tomaszka polała się krew, a na trzy minuty przed końcową syreną kontuzji doznał C.J. Harris. Uraz wykluczył go z gry w dwóch kolejnych meczach. Jego drużyna zwyciężyła 82:65.
Kluczowe okazało się trzecie starcie. Grający koncertowo podopieczni Kamińskiego wytrzymali presję i gorącą atmosferę, panującą na trybunach Hali Mistrzów. Nie przeszkodził im nawet brak lidera. Kapitalnie spisał się Michał Sokołowski, były zawodnik... Anwilu. Wziął na siebie ciężar zdobywania punktów, uzyskał ich aż 26, a jego zespół wygrał 71:56. Dwa dni później dorzucił 17 "oczek", jego ekipa postawiła kropkę nad "i" (75:61), awansując do finału, w którym czekał już na nią Stelmet BC Zielona Góra.
Do Pucharu Polski dołożyła więc kolejny sukces, największy w historii Radomia w dyscyplinach zespołowych.
Sympatycy obu klubów słusznie ostrzyli więc sobie zęby przed niedzielnym meczem. Tym razem to Anwil wydawał się faworytem.