Liga Mistrzów prawie na półmetku. Komu rózga, komu słodycz?
Marcin Górczyński
Dr. Jekyll & Mr. Hyde
SG Flensburg-Handewitt. Drużyna o dwóch twarzach. Do bólu skuteczni w Bundeslidze, bardzo przeciętni w Lidze Mistrzów. Skąd taka dysproporcja? To samo pytanie zadaje sobie trener Ljubomir Vranjes. Na krajowych parkietach Wikingowie dopiero w 11. kolejce dość pechowo musieli uznać wyższość THW Kiel. Trzecią młodość przeżywa Holger Glandorf, w razie potrzeby rolę strzelca wyborowego przejmują Johan Jakobsson czy Kentin Mahe. A na środku rozegrania jest jeszcze Thomas Mogensen ze swoimi przebłyskami geniuszu.
Odrębna historia to Liga Mistrzów. Dwie porażki, w tym jedna gładka z PSG (22:27), a przede wszystkim niemrawość, wręcz bezpłciowość w grze. Gdyby nie świetni Mattias Andersson i Kevin Moller między słupkami, dorobek Flensburga mógłby być znacznie gorszy. Bramkarze uratowali Wikingom triumf nad Orlen Wisłą Płock. Triumf w meczu, w którym zawodnikom z północy Niemiec nie szło niemal nic. Być może receptą na sukces będzie powrót po kontuzji Rasmusa Lauge Schmidta. Duńczyk za kilka tygodni powinien dojść do optymalnej dyspozycji.
Polub Piłkę Ręczną na Facebooku
inf. własna
Zgłoś błąd
Komentarze (1)
-
Maxi-102 Zgłoś komentarzA dlaczego nic nie napisano o wytarciu parkietu drużyną Vive w dwóch ostatnich meczach LM....:):):)