Sukcesy Polaków i złoty powrót Doyle’a - takie było żużlowe Grand Prix 2017
Fredrik Lindgren i reszta, czyli kontuzje znów psuły spektakl
O ile cykl GP w 2016 roku nie był przesadnie przetrzebiony kontuzjami (choć pech spotkał Doyle’a i Nickiego Pedersena), o tyle w tym sezonie mieliśmy prawdziwie zatrzęsienie urazów i to w całości samych doświadczonych zawodników z jazdy w IMŚ. Jako pierwszy już pod koniec maja, wypisał się z walki Pedersen, który zdążył wystąpić w zaledwie dwóch imprezach. W lipcu i sierpniu kontuzje dopadły dotychczasowy okaz zdrowia - Grega Hancocka oraz Nielsa Kristiana Iversena. Obaj także nie zdołali się wyleczyć i do ostatniej rundy ściganie odbywało się już bez ich udziału.
Za największego pechowca należy jednak uznać Fredrika Lindgrena. Szwed osiągnął bodaj najwyższą sportową dyspozycję w karierze i od początku mistrzostw plasował się w czubie klasyfikacji. Po dwóch pierwszych rundach był nawet liderem. "Fredka" utrzymywał równy poziom i długo solidnie punktował. Przed turniejem w Toruniu uległ groźnemu wypadkowi w lidze brytyjskiej, doznając urazu szyi. Wykluczyło go to z dwóch finałowych zawodów, ale co najgorsze z walki o medal. Lindgren był bowiem wtedy czwarty w klasyfikacji ze stratą zaledwie trzech punktów do drugiego miejsca. Ostatecznie szwedzki zawodnik został sklasyfikowany na ósmym miejscu.