Sukcesy Polaków i złoty powrót Doyle’a - takie było żużlowe Grand Prix 2017

Tomasz Janiszewski
Tomasz Janiszewski

Fredrik Lindgren i reszta, czyli kontuzje znów psuły spektakl

O ile cykl GP w 2016 roku nie był przesadnie przetrzebiony kontuzjami (choć pech spotkał Doyle’a i Nickiego Pedersena), o tyle w tym sezonie mieliśmy prawdziwie zatrzęsienie urazów i to w całości samych doświadczonych zawodników z jazdy w IMŚ. Jako pierwszy już pod koniec maja, wypisał się z walki Pedersen, który zdążył wystąpić w zaledwie dwóch imprezach. W lipcu i sierpniu kontuzje dopadły dotychczasowy okaz zdrowia - Grega Hancocka oraz Nielsa Kristiana Iversena. Obaj także nie zdołali się wyleczyć i do ostatniej rundy ściganie odbywało się już bez ich udziału.

Za największego pechowca należy jednak uznać Fredrika Lindgrena. Szwed osiągnął bodaj najwyższą sportową dyspozycję w karierze i od początku mistrzostw plasował się w czubie klasyfikacji. Po dwóch pierwszych rundach był nawet liderem. "Fredka" utrzymywał równy poziom i długo solidnie punktował. Przed turniejem w Toruniu uległ groźnemu wypadkowi w lidze brytyjskiej, doznając urazu szyi. Wykluczyło go to z dwóch finałowych zawodów, ale co najgorsze z walki o medal. Lindgren był bowiem wtedy czwarty w klasyfikacji ze stratą zaledwie trzech punktów do drugiego miejsca. Ostatecznie szwedzki zawodnik został sklasyfikowany na ósmym miejscu.

Jak oceniasz cykl Grand Prix 2017 pod względem atrakcyjności?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Polub Żużel na Facebooku
inf. własna
Zgłoś błąd
Komentarze (0)