Sukcesy Polaków i złoty powrót Doyle’a - takie było żużlowe Grand Prix 2017
Skandynawia, czyli największy zawód
O tym, że Duńczycy przeżywają najpoważniejszy kryzys od czasu zakończenia kariery przez Hansa Nielsena, mówiło się w tym roku sporo. Pedersena i Iversena dopadły przewlekłe kontuzje, ale należy przyznać, że obaj do tego momentu zawodzili. Pierwszy po dwóch turniejach miał zdobyte zaledwie 8 punktów, drugi po siedmiu 44, plasując się na dwunastej lokacie. Rezerwowy Peter Kildemand także nie odniósł spektakularnych sukcesów, choć zdarzały mu się dobre występy. Dodając do tego klęskę w DPŚ, w kraju Hamleta mają nad czym myśleć. W efekcie Duńczycy musieli czekać na zaproszenia od władz do jazdy w kolejnej edycji (finalnie dostał je tylko Pedersen).
Szwedzi natomiast udanie zaprezentowali się w rywalizacji drużynowej, nie oddając łatwo pola Polsce w finale w Lesznie, ale ostatecznie za kolejny nieudany należy zaliczyć sezon w IMŚ. Wprawdzie Lindgren indywidualnie spisał się udanie, bo gdy doznał kontuzji, był wysoko w klasyfikacji z szansami na medal, ale już Antonio Lindbaeck mocno rozczarował. Urodzony w Brazylii żużlowiec tylko raz zapisał na swoim koncie dwucyfrową zdobycz (drugie miejsce i 18 punktów w Malilli), w pozostałych turniejach jeżdżąc bardzo niemrawo. W efekcie przynajmniej na rok żegna się z cyklem. Niepokojący jest dodatkowo fakt, że w przeciwieństwie do Danii w Szwecji brakuje poważnych kandydatów do jazdy w elicie w najbliższym czasie.