Powrót do formy albo koniec kariery - rozmowa z Marcelem Kajzerem

Mateusz Makuch
Mateusz Makuch
Radość Marcela Kajzera, jeszcze w barwach Włókniarza Częstochowa

Temat Belle Vue Aces. Również z Asami twoja przygoda zakończyła się w tym roku dość szybko. Zabrakło ci doświadczenia, aby odnaleźć się w Elite League, sprzętu, odpowiedniej logistyki? Czy może podłoże niepowodzenia było zupełnie inne?

- Odnośnie Elite League to dużo na przeszkodzie zrobiła pogoda i odwołane mecze. Kolejnym problemem był niepasujący mi motocykl kolegi Piotra. Konkretnie nie mogłem dostosować się do ramy. Dopiero kiedy przywiozłem swój motocykl z Polski, moja jazda mogła się podobać. W pierwszym wyścigu już na swoim sprzęcie dojechałem do mety trzeci na defektującym motocyklu. Na koniec swojej tegorocznej przygody z Elite League zanotowałem biegowe zwycięstwo, więc stwierdzam, że dało się. Niestety było już trochę za późno, bo działacze Belle Vue musieli szukać wzmocnień z racji przegrywanych meczów.

A czy starty na Wyspach były dla ciebie lekcją? Wyciągnąłeś jakieś wnioski na przyszłość?

- Podczas przygody w Elite League przypomniały mi się czasy miniżużla w Pawłowicach, Tucholi i innych obiektach. Na pewno była to dla mnie spora lekcja i przyznam, że chętnie znów chciałbym jeździć na torach angielskich.

Znamy się nie od dziś, często rozmawialiśmy, ale nie przypominam sobie, abyśmy kiedyś poruszyli ten temat, o który chcę właśnie cię zapytać. Marcel, byłeś jedną z wielu nadziei polskiego żużla. W wieku 17. lat ogrywałeś Emila Sajfutdinowa, imponowałeś swoją jazdą. Twoja kariera zapowiadała się rewelacyjnie. I w pewnym momencie wydarzyło się coś, co wszystko zmieniło. Czy z perspektywy czasu możesz naprawdę szczerze przyznać, co to było? Nie wiem, nieudany transfer, nietrafiony sprzęt, sprawy prywatne, jakaś kontuzja, która namieszała nie tyle fizycznie, co w głowie? Jesteś wesołym gościem z luźnym nastawieniem, czasem postępujesz nonszalancko, więc może to zwykłe lenistwo?

- Na taki stan rzeczy złożyło się kilka czynników. Głównie na moją karierę rzutowały przenosiny do Gniezna i niesystematyczna jazda w lidze. Sprzęt klubowy, jakim tam dysponowałem, był nie do końca trafiony. Czy byłem odpowiednio przygotowany? Dziś, z perspektywy czasu wiem, że nie bardzo dobrze, a tylko dostatecznie. Brak startów w lidze też namieszał mi w głowie. Myślę, że coś zmieniło się w mojej psychice. Potem doszły problemy finansowe. Wydaje mi się, że się zagubiłem, nie miałem osoby, która mocno by mną pokierowała i skierowała na dobrą drogę. Otrzymałem pomoc od Andrzeja Hurysza, za co mu dziękuję. Chcę dodać, żebym został dobrze zrozumiany, że nie twierdzę, iż ktoś mnie w Gnieźnie torturował, czy nienawidził. Prawda jest jednak taka, że pomoc była taka, jaka była w kontrakcie. Szkoda tylko, że nie znalazł się ktoś, kto by we mnie wierzył i pomógłby mi bardziej sprzętowo. Z drugiej strony, jak znaleźć kogoś, jak nie pokazałem się z dobrej strony w meczach. I tak koło się zamyka.

Mimo, że dość wcześnie zakończyłeś sezon 2012, nie sprawiałeś wrażenia zawodnika załamanego. Aż tak mocno wierzysz, że karta w tym sporcie dla ciebie się odwróci, czy po prostu zaczynasz już, mówiąc kolokwialnie, olewać żużel i myślisz o innym zajęciu, a speedway staje się bardziej pasją niż sposobem zarabiania na życie?

- Wiedziałem, że nie ma już żadnych szans na jazdę w Krakowie, choćbym dublował kolegów z toru. Z kolei klubu w środku sezonu, by przejść na wypożyczenie, nie udało mi się znaleźć. Musiałem zatem iść do pracy, by mieć za co żyć lecz nie poddałem się. Kieruję się bowiem słowami świętego Augustyna z Hippony - "Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą".

Nawiązując do twoich słów, powiedziałeś w tym roku, że Marcel Kajzer jeszcze pokaże, że potrafi jeździć na żużlu. Masz jakiś opracowany plan, który pozwoli ci wrócić do wysokiej formy?

- Mam plan i wierzę, że uda mi się go wcielić w życie. Podtrzymuje słowa, że potrafię się ścigać na żużlu, a nie tylko jeździć.

Twoją stronę internetową pomogli ci stworzyć przyjaciele. Powiedz jak ważne jest dla ciebie ich wsparcie?

- Są to wspaniali ludzie. Bardzo im dziękuje za oddane serce i w szczególności poświęcony mi czas. Na wyjątkowe podziękowania zasługuje kolega Piotr Filipek.

Powiedziałeś, że poszedłeś do pracy, gdy zakończył się dla ciebie sezon. Czym się zajmowałeś?

- Pracowałem u mojego sponsora Rafała Kaczmarka w firmie Kaczmarek Motors. Zajmowałem się tam serwisem motocykli i tym podobne.

Polub Żużel na Facebooku
inf. własna
Zgłoś błąd
Komentarze (6)
  • FAN SPEEDWAYA nr 1 Zgłoś komentarz
    [b]światełko pamięci dla LEE oraz wszystkich żużlowców,którzy odeszli..[*][/b]
    • RECON_1 Zgłoś komentarz
      Jak znam zycie juz ma po nawet nie zaczetej karierze i jedyne co bedzie miual z zuzla to bycie mechanikiem w czyims teamie.
      • boria1972 Zgłoś komentarz
        powodzenia Marcel jesteś młody wszystko przed tobą no i super że są z tobą tacy ludzie jak Zygmunt Mikołajczyk i Rafał Kaczmarek dzięki nim jest szansa że tej kariery nie
        Czytaj całość
        zakończysz....
        • JarekK Zgłoś komentarz
          "Konkretnie nie mogłem dostosować się do ramy"... Pamietem kiedys Bonin z Bydgoszczy (ten mlody) mial defekt siodelka.
          • zawodowiec Zgłoś komentarz
            milo ze sponsorzy go nie zostawili, i pomagaja mu w trudnych chwilach, a jeden go przyarnal do roboty. fajnie, bo w dzisiejszych czasach jak sie spada to nie ma nikogo..
            • karzeł Zgłoś komentarz
              powrót do formy ?? nie przypominam sobie zeby kiedys był w formie...