Greg Hancock władcą Antypodów. Wygrywał turnieje, czas na koronację
Stracona szansa Doyle’a. Formalność Kalifornijczyka?
Do tej pory w Australii w dwóch rozegranych turniejach Grand Prix (obu kończących cykl w danym sezonie), kwestia tytułu indywidualnego mistrza świata nie była rozstrzygana. W 2002 roku do Sydney pewny złotego krążka przyleciał Tony Rickardsson, przed rokiem do Melbourne rozpromieniony przybył Tai Woffinden. Teraz wszystko wskazywało na to, że Australijczycy wreszcie doczekają się nie tylko ekscytującego wyścigu po tytuł na własnej ziemi, ale być może także koronacji na niej swojego rodaka.
Mający fenomenalny rok Doyle przewodził w klasyfikacji przejściowej przed przedostatnią rundą w Toruniu, z przewagą pięciu punktów nad Hancockiem. W opinii większości był głównym kandydatem do mistrzowskiej korony. W pierwszym starcie na Motoarenie uczestniczył jednak w poważnym karambolu. Doyle odniósł kontuzję uniemożliwiającą mu dalsze starty w 2016 roku. 31-latek stał przed życiową szansą, ale okrutny los pozbawił go możliwości wyjazdu na ostatnią prostą po żużlowy Mount Everest.
W tej sytuacji świetnie czującemu się na australijskich obiektach Hancockowi do zdobycia złota brakuje zaledwie trzech punktów. Na domiar złego dla Doyle’a, swoją szansę na prześcignięcie go w klasyfikacji będą mieli Woffinden i Bartosz Zmarzlik. Brytyjczyk traci do Australijczyka osiem punktów, Polak dziesięć. W grze o podium wciąż jest także Chris Holder ze stratą czternastu "oczek" do drugiego miejsca.
-
nikiStart Zgłoś komentarzGreg klasa sama w sobie
-
sympatyk żu-żla Zgłoś komentarzGreg wygra nie wygra zawody,wystarczy aby stanoł na pudle najniższym stopniu już medal ma.